sobota, 28 listopada 2015

Odnaleźć siebie II część 29

Po raz pierwszy od kilku dni spał tak dobrze. Przespał kilkanaście dobrych godzin, cały czas śniąc o swojej ukochanej. O tym jak wyglądałoby ich życie, gdyby żył, gdyby byli teraz razem na Ziemi jako zwykli śmiertelnicy. W końcu jednak nadszedł moment, w którym się obudził. Gdy otworzył oczy ujrzał Gwen, która leżała spokojnie obok niego w piżamie z siwej koszulki i białych szortów.
- Wiesz, miałem zabawny sen. Śniło mi się, że byłaś Szatanem, uratowałaś mnie.- szepnął jej do ucha.
- To nie był sen skarbie, ktoś musiał ich zdegradować, a mnie jakoś się udało. Lucy bardzo mi w tym pomógł, wiesz? Gdyby nie on… Pewnie byłabym już mieszkanką Niższej Arkadii, ale jeszcze żyję.- zaśmiała się, składając na jego wargach namiętny pocałunek.- Jak się czujesz? Powinno być dobrze, a jak jest?- spytała z troską w głosie.
- Sprawdźmy to.- mruknął, oddając pocałunek, po czym zaśmiał się cicho.- Boże, sypiam z samym Szatanem.- wymamrotał, ściągając z niej koszulkę.
- A to bardzo niedobrze.- szepnęła, uśmiechając się szeroko.
*~*
Po ogarnięciu najważniejszych spraw, czyli umieszczeniu poprzednich władców w więzieniu, oraz uczynieniu Lucyfera swoim zastępcą, postanowiła zabrać Kevina na Ziemię do swojej matki, która zapewne bardzo się o nią martwiła. Z tego wszystkiego nie wiedziała już nawet ile minęło czasu, a przecież dostała tylko trzy dni. Powinna porzucić piekielne sprawy i oddać władzę pierwotnemu Szatanowi, ale spodobało jej się, że teraz sama obejmowała to stanowisko. Na razie uczyniła Lucyfera zastępca i prawą ręką, bo przecież nie mogła być w Piekle non stop, miała swoje Zycie, a ktoś musiał trzymać rękę na pulsie.
Pożegnała się z Aro, prosząc go, by pilnował wierności Lucyfera, po czym stworzyła na ścianie swojego gabinetu przejście na Ziemię do salonu. Wiedziała, że mam jest teraz w pracy, więc nie musiała się obawiać, że ta mogłaby się czegoś domyślić. Gdy tylko znaleźli się w mieszkaniu udała się do swojego pokoju, ciągnąc ukochanego za sobą. Położyli się na jej łóżku, po czym mocno go przytuliła.
- Teraz już wszystko będzie dobrze, musi być.- szepnęła mu do ucha.
- Tak, u nas tak, ale martwię się o Bena.- odpowiedział, przeszywając ją wzrokiem.- Myślę, że twój kuzyn potrzebuje pomocy. Ale nie martw się kochanie, wiem jak mu pomóc.
- Ben doskonale sobie radzi, nie potrzebuje pomocy, jest dużym chłopcem, daj spokój.- zaśmiała i pochyliła, aby go pocałować, ale on wstał z łóżka, odpychając go lekko.
- Pozwól, że sprawdzę, czy wszystko z nim w porządku, sam.- poprosił stanowczo, lecz łagodnie.- Ty zaczekaj tutaj na mamę.
*~*
Znowu pokłócił się z Julią, która zarzucała mu, że poświęca za dużo czasu na pracę, ale on po prostu nie miał wyjścia. Z całego oddziału został sam. Musiał bornic Bellwood, a oprócz tego starał się dowiedzieć czegoś o tajemniczym Aleksandrze, który ostatnio potraktował go w tak bezczelnym sposób. Jakby miał mało problemów Kevin był coraz bardziej zbuntowany i przestawał go słuchać. Nie rozumiał dlaczego, bo przecież Gwen i Julia nie miały z nim żadnego problemu.
Miał ochotę, się trochę zrelaksować, odprężyć, ale marihuana nie dawała mu już tyle przyjemności, co kiedyś. Faktycznie, gdy palił było fajnie, ale to nie pozwalało do końca uciec od problemów. Tydzień temu jakiś mężczyzna polecił mu amfetaminę. Na początku nie chciał tego brać, ale w końcu spróbował. Od tej pory już nie brał. Amfa dawała mu kopa, ale chciał uniknąć zjazdu, który nadchodził później. Dzisiaj jednak czuł, że już nie da rady, że poturbuje kopa.
Z kieszeni wyjął woreczek z narkotykiem, po czym zażył sporą ilość. Już po kilku minutach poczuł jak jego umysł ogarnia euforia, a ciało nabiera sił.
Miał wziąć jeszcze trochę, ale nagle poczuł jak cała energia go opuszcza, serce gwałtownie przyspiesza, a ciało przeszywa ogromny ból. Upadł na ziemię, zwijając się w kłębek i zawył z bólu. Wszystko trwało dobrą minutę, która wydawała m mu się wiecznością. Był pewien, że tego nie wytrzyma, ale w końcu nadeszła oczekiwana ulga. Wstał powoli z ziemi, usiadł na kanapę i przygotował sobie drugą porcję, którą zamierzał żarzyć, mimo tego, co wydarzyło się przed chwilą. Nie zdążył jednak tego zrobić, bo usłyszał głośne trzaśnięcie drzwi.
- Nawet takie cierpienie nie powstrzyma cię przed ćpaniem.- warknął tak okrutnie wściekłym tonem, że mężczyzna aż podskoczył w miejscu.
- Aleks.- mruknął, domyślając się, że chłopak jej kuzynki jest sprawcą jego cierpienia.
- Ostrzegałem cię, że narkotyki, to kiepski pomysł, nie słuchasz, to masz.- powiedział tak przeszywającym tonem, jakby przez jego gardło przemawiały wszystkie diabły i pstryknął palcami. Biały proszek znajdujący się w woreczku uniósł się w powietrzu, po czym z ogromną energią wbił się do gardła szatyna. Zielonooki zaczął się krztusić, a chwilę później poczuł, że nie może złapać powietrza, lecz gdy miał się już udusić wszystko ucichło.
- Kim ty jesteś go cholery?!- wrzasnął z coraz większym przerażeniem.
- Ja? Jestem twoim największym koszmarem, osobiście dopilnuję, żeby Julia przestała się z tobą męczyć. Zajmij się w końcu żona i dzieckiem, zamiast spędzać wolne chwile na braniu tego gówna. Albo dasz sobie pomóc, albo zrobię to w taki sposób, że nim się ogarniesz będziesz błagał mnie o śmierć na kolanach, będziesz łkał i modlił się o ostatni wdech, który i tak nie nadejdzie, bo przecież masz rodzinę, nie możesz ich zostawić. Radzę ci po dobroci, przemyśl to sobie dokładnie i przyjmij moja pomocną dłoń.
- Nie no, teraz to przegiąłeś. Czy ty w ogóle wiesz kim ja jestem?- warknął, rzucając mu wrogie spojrzenie.
- Nazywasz się Benjamin Kirby Tennyson. Masz 28 lat, żonę Julię i syna Kevina, kuzynkę Gwendolyn, matkę Sandrę, ojca Carla. Gdy miałeś 10 lat…
- Nie o to mi chodzi! Jestem posiadaczem omnitrixa i…
- I zapatrzonym w siebie gówniarzem.- dokończył, śmiejąc się pod nosem.- Czas się kończy. Dokonałeś już wyboru chłopcze?
- Oczywiście.- odpowiedział, uderzając w tarcze zegarka na lewym nadgarstku.- Gigantozaur!- krzyknął, lecz wciąż pozostawał w ludzkiej postaci.- Co jest?- mruknął pod nosem, patrząc tępym wzrokiem na zegarek.
- Tylko na tyle cię stać?- spytał, wybuchając głośnym śmiechem.- Pozwól, że teraz ja się popiszę.- powiedział, a jego oczy zmieniły barwę na krwistą czerwień, a w miejscu, gdzie wcześniej znajdowały się źrenice zatańczyły ogniste płomyczki. Jego twarz pobladła, przybierając trupi kolor, a rysy twarzy wyostrzały, nadając jej agresywniejszy wygląd. Pstryknął palcami, sprawiając, że całe pomieszczenie stanęło w ogniu.- Pytam po raz ostatni. Rzucisz to gówno w cholerę, czy mam ci w tym pomóc?!
- Zaraz ja pomogę Tobie.- syknął, zamierzając po raz kolejny spróbować użyć omnitrixa, ale nie mógł ruszyć ręką. Spojrzał wystraszony na swojego gościa i po raz pierwszy przeszył go dreszcz. Nagle zrozumiał, że nie ważne jak bardzo by się starał nie ma szans.
- Dobrze ci radzę, zajmij się Kevinem i Julią, a dragi sobie daruj. Jesteś już, a raczej byłeś uzależniony, oczyściłem twój organizm z tego syfu i nigdy więcej po niego nie sięgaj, bo może się to dla ciebie źle skończyć. Zrozum, że jak już cię to gówno zabije nie będę mógł cię wskrzesić, nie dysponuję aż taka mocą. Będę wiedział, jak będziesz chciał wziąć i za każdym razem będę cię odwiedzał, a każda wizyta sprawi ci większy ból napawa większym strachem. Spróbuj, jeśli tak bardzo tego chcesz.- wymamrotał, po czym zniknął w płomieniach, niszcząc wcześniej resztę narkotyku.
Oszołomiony bohater opadł ciężko na kanapę, dysząc ze strachu. Spojrzał na rękę, po czym poruszył nią, upewniając się, że jest sprawna. Nie zdążył nawet mrugnąć, a przed jego oczami pojawił się ogromny bukiet kwiatów, najnowsza część ulubionej gry jego syna i bilet dla trzech osób do cyrku. Ben bał się kiedyś klaunów, ale jego syn ich uwielbiał. Uśmiechnął się lekko. Wiedział już, co powinien teraz zrobić.

sobota, 14 listopada 2015

Ucząc się znów kochać 21

Od dnia, gdy wyjechał minął miesiąc i właśnie dostała informację, że oddział osmozjanina wyruszył kilka godzin wcześniej w drogę powrotną i dzisiaj około pierwszej w nocy będzie mogła go zobaczyć, jeśli pojedzie po niego do hangaru, gdzie chłopak zostawiał swojego gruchota. Były to dwie godziny drogi, ale czuła, że musi go zobaczyć, więc nie miała innego wyjścia, jak tylko wyruszyć mu na spotkanie. Wiedziała jednak, że matka nie puści jej pod koniec piątego miesiąca ciąży w środku nocy na „wycieczkę”, więc musiała się po prostu wymknąć. Spakowała na drogę małą przekąskę i coś do picia, po czym najciszej jak tylko potrafiła wyśliznęła się z mieszkania. Wsiadła w samochód i ruszyła w drogę. Nie chciała jednak jechać zbyt szybko, więc na miejsce dotarła spóźniona. Gdy wjechała do hangaru gruchot już tam stał, a na miejscu zastała jedynie Nathaniela. Wysiadła szybko z samochodu i posłała podwładnemu osmozjanina ciepły uśmiech.
- Czekałem na ciebie.- szepnął, przeszywając ją wzrokiem. Kobieta poczuła jak jej ciało przeszywa zimny dreszcz, Już wiedziała, że chłopak nie ma dla niej dobrych wiadomości.
- Coś poszło nie tak? Nie uratowaliście ich?
- Cóż… Udało nam się odbić cały odział. Gdy tylko znaleźli się na pokładzie gruchota otrzymałem od Kevina rozkaz ewakuowania się z bazy wrogów…
- Ale?!- warknęła, wiedząc, że szatyn chce jej przekazać złe wiadomości.
- Kevin wydał rozkaz na odległość, nie wrócił na pokład. Nie wolno mi podważać jego rozkazów, odlecieliśmy.- szepnął, nie patrząc jej w oczy.
*~*
Od trzech dni nie wychodziła z pokoju, chyba, że szła na uczelnię. Od razu po wykładach zamykała się u siebie i nie otwierała nikomu, poza swoją niedoszłą teściową. Nie mogła uwierzyć w to, że Kevin postąpił tak głupio. Jak mógł odesłać oddział, samemu nie wracając do domu? Przecież mieli porozmawiać, miała powiedzieć mu, że jest ojcem jej dziecka, że wciąż go kocha… A teraz? Teraz nawet nie wiedziała czy jeszcze kiedykolwiek dane będzie jej go zobaczyć, czy on w ogóle jeszcze żyje.
Całymi dniami wpatrywała się w ulicę, gdzie ostatnio widziała samochód bruneta. Od tamtej pory już go nie zobaczyła, ale w głowie wciąż miała jego słowa. „Czekaj na mnie, wrócimy do tej rozmowy, to, co chcę ci przekazać jest bardzo ważne, nie zapominaj, że musimy porozmawiać” Dlaczego nie wrócił, skoro kazał jej czekać? Dlaczego porzucił ją i zostawił w niepewności?- po raz kolejny zadała sobie te same pytania i nagle zrozumiała. W głowie po raz kolejny usłyszała jego głos, ale tym razem mówił zupełnie co innego. „Zostanę z Tobą do porodu, później zrzeknę się praw ojcowskich i wyjadę.” Miał zostać z nią do porodu, ale może zmienił zdanie? Może wykorzystał misję jako idealny moment, aby zostawić ją i dziecko? Mężczyzna jej życia porzucił ją, nim zdążyła wyznać mu prawdę.
Odsunęła się od okna, ubrała buty, po czym bez słowa wyszła z mieszkania. Był już wieczór i powoli zaczynało się ściemniać, ale nie mogła wysiedzieć w mieszkaniu po tym, co właśnie sobie uświadomiła. Musiała wyjść na powietrze, dotlenić się trochę i wszystko na spokojnie przemyśleć.
Minęło już sporo czasu i zrobiło się już całkiem ciemno, ale ona nie miała ochoty wracać do domu, wiec szła coraz dalej, powoli oddalając się od centrum. Nie miała ochoty wracać do mieszkania, właściwie na nic nie miała ochoty. Westchnęła cicho, po czym usiadła na najbliższym przystanku autobusowym, aby trochę odpocząć. Nawet nie zorientowała się kiedy poczuła się zmęczona i po prostu zasnęła.
*~*
Gdy się obudziła jej zegarek pokazywał prawie północ. Ziewnęła cicho i miała już wstać, gdy zorientowała się, że nie jest już na przystanku, ale w ciepłym łóżku, w dodatku w miejscu, którego nie rozpoznawała. Rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu i już była pewna, że nigdy wcześniej tutaj nie była. Pokój był malutki i ubogo wyposażony. Znajdowało się tutaj jedynie łóżko, stare biurko, drewniane krzesło i stara, dębowa szafa.
Czuła, że zaczyna ogarniać ją przerażenie. Nie wiedziała jak się tutaj znalazła i co tu właściwie robi. Zwykle miała lekki sen. Jak to możliwe, że ktoś ją tutaj zabrał, a ona nawet się nie zorientowała? Była anodytką, to nie możliwe, żeby dała się traktować w taki sposób. Normalnie powinna coś poczuć, obudzić się, ale tak się nie stało. Ten, który ją tutaj sprowadził musiał być potężniejszy od niej. Serce podeszło jej do gardła i w tej samej chwili drzwi do pomieszczenia zaskrzypiały cicho.
Do środka wszedł wyskoki mężczyzna, ubrany w czarną bluzę z kapturem, który miał zarzucony na głowę, przez co nie mogła dostrzec jego twarzy.
- Wyspałaś się już księżniczko?- spytał, podchodząc powoli do jej łóżka, po czym przysiadł na jego brzegu.
Jej serce zadudniło, z przerażenia nie była w stanie nawet drgnąć. Jeszcze nigdy wcześniej się tak nie bała. Nie potrafiła rozpoznać go po głosie, ale mężczyzna najwyraźniej ją znał.
- Wystraszyłaś nas, wiesz?- spytał już dużo cieplejszym tonem.- Nigdy więcej tak nie rób, bo dostaną tam zawału.- dodał, po czym wybuchł serdecznym śmiechem. I zrzucił z głowy kaptur. Gdy tylko to zrobił rudowłosa odetchnęła z ulgą. Był to jeden z członków działu jej ukochanego.
- Co ja tutaj robię? Dlaczego nie zabrałeś mnie do domu?- warknęła.
- Bo jesteśmy od niego spory kawałek, nikt nie będzie Cię tyle niósł , a samochód został w hangarze.- usłyszała głos dobiegający z progu, wiec odwróciła się w tamtą stronę. Jej serce ponownie przyspieszyło, tym razem jeszcze mocniej.

poniedziałek, 14 września 2015

Odnaleźć siebie II część 28

W ciągu ułamku sekundy znaleźli się w gabinecie Szatana. Za biurkiem stały dwa czerwone trony. Jeden na środku, który zajmował Nikodem, oraz drugi, nieco z tyłu, po prawicy blondyna. Siedział na nim oczywiście Rafael. Na widok diabłów ogarnęła ja wściekłość. Nie mogła uwierzyć, że ci dwaj panują teraz nad piekłem, a co gorsza zrobili krzywdę jej ukochanemu. Ku własnemu zaskoczeniu w tej chwili ani trochę się ich nie bała. Wręcz nie mogła uwierzyć, że kiedyś na ich widok cała się trzęsła, tym bardziej, że w tej chwili czuła tylko wściekłość, ogromną wściekłość i nienawiść. Miała ochotę wydrapać im oczy. Wiedziała, że obaj słyszą jej myśli i są już gotowi na każdy jej ruch. Zeskoczyła z grzbietu kocura i podbiegła do biurka, po czym uderzyła z całej siły pięścią w blat.
- Macie zrzec się tronu i stąd spieprzać! Natychmiast!! Rozumiemy się!- Wrzasnęła, próbując zapanować nad mocą. Nie chciała od razu ich atakować, ale ledwo się powstrzymywała.
- Kochanie, rozumiem, że masz nam za złe to, co się stało. Wiedz jednak, że to nie nasza wina. Proponowaliśmy Kevinowi, aby przeszedł na naszą stronę, odmówił nam. Gdyby tylko chciał, mógłby teraz być tutaj, w tym gabinecie, z nami. Nie musiałby ryzykować swojego życia. My mieliśmy pewną wygraną, ale on wolał popierać Lucyfera, to była jego decyzja, musiał za nią zapłacić.- wyjaśnił Nikodem zaskakująco spokojnym tonem.
- Nie jestem twoim kochaniem!- ryknęła, pozwalając aby moc nad nią zapanowała. Zmieniła się w swoją kosmiczną formę, po czym jednym mrugnięciem sprawiła, że cały gabinet się zatrząsł, a sufit zaczął spadać im na głowy.- Macie pięć minut, aby się stąd wynieść i zrezygnować z władzy. W przeciwnym wypadku będę zmuszona zabić was obu.
- Wyglądasz naprawdę przerażająco, ale nas nie odstraszysz. Oboje z Rafaelem jesteśmy diabłami i nic nie jest w stanie nas zlęknąć. Odejdź, jeśli nie chcesz, aby stała ci się jakaś krzywda.- wycedził, naprawiając wyrządzone przez nią szkody.
- Nie boję się ciebie. Chcę odzyskać Kevina, pomóc mu i żaden z was mi w tym nie przeszkodzi!! A przede wszystkim chcę wyzwolić Los Diablos od takich władców.
W chwili, gdy to powiedziała rozwścieczony Szatan rzucił się na nią z gorejącym mieczem. Lucyfer skoczył do przodu, chcąc chronić Gwen, ale okazało się to zupełnie niepotrzebne. Broń Nikodema rozkruszyła się w jego ręku, nim zdążył do niej doskoczyć. Sam diabeł natomiast upadł na ziemię wijąc się w agonii.
- Może i ten twój mieczyk może odebrać mi dusze, może i jesteś potężny, ale zapomniałeś, że ja nie jestem ani diabłem, ani człowiekiem. Nie straszny mi kawał żelastwa. Mogę w każdej chwili…- nie dokończyła swojej wypowiedzi. Nagle poczuła, że ogarnia ją fala bólu. Zapiszczała przerażona, po czym upadła na ziemię, zwijając się w kłębek. Czuła się, jakby stała w ogniu. Każdy kawałeczek jej ciała przeszywał ogromny ból, który nasilał się z każdą sekundą. Myślała, że za moment już nie wytrzyma, że umrze, ale nagle wszystko ustało. Podniosła się chwiejnie i rozejrzała po gabinecie. To Lucyfer ją uratował od cierpienia, odgryzając głowę, atakującemu ją Rafaelowi. Wykorzystała chwilę, w której Rafael był w kawałkach, a Nikodem zastygł w bezruchu. Podniosła z ziemi miecz, należący do prawej ręki Szatana i podbiegła do władcy Piekieł, przystawiając mu ostrze do gardła.
- Teraz mnie posłuchasz. Zrzeknij się władzy nad Los Diablos i obaj odstąpcie. Udacie się z demonami do wiezienia i pozwolicie zapuszkować, póki Lucyfer nie wymyśli, co z wami zrobić, a teraz zejdziecie mi z oczu, jasne?!- wrzasnęła, dociskając lekko ostrze, które przecięło skórę na szyi diabła.- W przeciwnym razie…
- Nigdy!!- wrzasnął, nie zważając na to w jak kiepskiej sytuacji się teraz znajduje.
*~*
Kopał znudzony w ścianę swojej celi, klnąc przy tym pod nosem. Nie mógł uwierzyć w to, że tak łatwo dał się zrzucić ze stanowiska. Był przekonany, że z pomocą Kevina i Kleopatry bez problemu da sobie radę z dawnymi przyjaciółmi, a jednak tkwił teraz we własnym więzieniu.
- Kurwa.- zaklął po raz kolejny.
- Tak, ja tez się martwię o Kevina. Nawet nie wiemy, czy nasz diabełek jeszcze żyje.- szepnęła cicho, nawet nie odwracając się w stronę jego celi.
- Pierdolę Kevina!- wrzasnął, czerwieniejąc na twarzy.- Straciłem władzę, szacunek, nawet wolność, a mam się martwić o jakiegoś tam diabła?
- Zawdzięczasz temu diabłu życie.- usłyszał za sobą ostry głos, na dźwięk którego odwrócił się gwałtownie. Przed nim stała kobieta. Ubrana była w czarne rurki, podkreślające jej długie, zgrabne nogi, które dodatkowo uwydatniały dziesięciocentymetrowe szpilki, biały podkoszulek i czarną, skórzaną kurtkę. Na głowie miała czarny kapelusz, a jej rude włosy opadały falami na ramiona. Duże, zielone oczy skryła pod okularami przeciwsłonecznymi.
- Gwendolyn Tennyson.- szepnął zaskoczony jej widokiem.
- We własnej osobie.
- Wypad stąd lalka. W ogóle jak cie tu wpuścili, skandal. Nie radzą sobie z obowiązkami. Debile.- fuknęła, rzucając jej nienawistne spojrzenie.
- Szacunku dziwko!- wrzasnęła. Nie potrafiła już panować nad słowami.- Zwracaj się do nowego Szatana z szacunkiem!
- Co?!- wrzasnęli jednocześnie, a twarz rudowłosej rozpromienił uśmiech.
- Umarłaś?- spytał drżącym tonem. Nie chciał być w swojej skórze, kiedy Kevin się o tym dowie, a już szczególnie, jeżeli to, że przejęła władzę było prawdą.
- Nie, a już zajęła twoje miejsce, sukces, prawda?- warknął, stając za jej plecami.
- Lucyferze, znajdź tę całą Wiktorię i sprowadź ją tutaj do nas.- rozkazała. Kocur skinął łbem i udał się w głąb korytarza.- Cóż, jeśli o was chodzi, to… Najchętniej zostawiłabym was tutaj, ale możecie się przydać. Z resztą zawsze istnieje obawa, że zaczniecie spiskować z nowymi więźniami, więc pójdziecie ze mną.- stwierdziła po chwili namysłu.
*~*
Leżał w swoim łóżku z przymkniętymi z bólu powiekami. Przestał już nawet zwracać uwagę na swoich strażników, którzy mieli pilnować, aby nie zdołał uciec i przywrócić tronu Lucyferowi. Nie rozumiał jak niby miałby to zrobić, skoro ledwo mógł się ruszać. Jeśli już musieli tutaj być, to wolałby, aby stali za drzwiami jego sypialni, ale oni siedzieli w środku, przez co był zmuszony do wysłuchiwania kolejnych obelg na starą władzę, a także tych skierowanych ku jego własnej osobie. Na początku strasznie go to denerwowało, lecz teraz było mu już wszystko jedno. Przegrali. Lucyfer został aresztowany, a Piekło ogarnął chaos, nad którym nowi władcy nie potrafili, a nawet nie mieli zamiaru zapanować. Nie potrafił pogodzić się ze swoja porażką. Miał chronić Szatana i jego pozycję, a dał się pokonać w kilka minut. Westchnął ciężko w chwili, w której drzwi do sypialni otworzyły się z trzaskiem, a do środka wbiegł zdyszany demon.
- Nathaniel i Rafael zrzekli się tronu na rzecz nowego władcy. Macie natychmiastowy rozkaz opuszczenia posiadłości i udania się do więzienia!- wrzasnął rozhisteryzowanym tonem.
Osmozjanin zadrżał ze strachu. Skoro ci dwaj sprawili w Niższej Arkadii prawdziwe piekło, to co wymyśli ten, który zdołał ich pokonać? Nie chciał tego sprawdzać, ale zdawało się to nieuniknione. W pewnym momencie jego uszu dobiegł stukot obcasów, a następnie przerażony wrzask demona.
- Ukłon przed nowym Szatanem!- wywrzeszczał, padając twarzą do ziemi.
Nie wiedział dlaczego cały się trzęsie, przecież dla niego i tak gorzej już być nie może, a mimo to czuł ogarniająca go panikę. Drżały mu wszystkie mięśnie, a żołądek skręcił się w supeł, powodując mdłości.
- Wstań pokrako i zaprowadź ich do najgorszych celi, jakie mamy!- warknęła już od progu, po czym podbiegłą do łóżka ukochanego, usiadła na jego brzegu i chwyciła go za rękę.- Już dobrze kochany, wszystko będzie dobrze, Wiktoria ci pomoże.- szepnęła mu do ucha i pocałowała w czoło.
- Gwen.- szepnął słabo, rozchylając mocniej powieki, aby móc jej się dobrze przyjrzeć.- Musisz stąd iść, za chwilę przyjdzie Szatan.- ostrzegł drżącym głosem.
- Przecież już tutaj jestem. Nie myślałeś chyba, że cię tak zostawię na pastwę tych potworów, prawda?- zaśmiała się wesoło.- Pójdziesz teraz spać, a kiedy się obudzisz wszystko będzie już dobrze. Będziesz zdrowy. Jedyne, co się zmieni, to fakt, że chodzisz z Szatanem.- mruknęła mu do ucha, po czym przy pomocy magii wprowadziła w sen.- Śpij dobrze kochany.

poniedziałek, 7 września 2015

Ucząc się znów kochać 20

Tego dnia młoda anodytka nie poszła na uczelnie, gdyż miała wizytę u lekarza. Był to już 16 tydzień ciąży i w końcu miała poznać płeć swojego dziecka. Gdy tylko wróciła do domu zamknęła się w swoim pokoju i poszła spać, nie udzielając wcześniej odpowiedzi na zadane pytanie od matki. Kobieta postanowiła dać jej spokój, ale zmartwiona pani Levin poszła do sypialni dziewczyny. Usiadła obok dwudziestolatki i przytuliła ją czule.
- To co? Powiesz mi czy mam wnuka czy wnuczkę?- spytała, posyłając jej szeroki uśmiech.
- Wnuka.- szepnęła.- Kevin będzie miał synka.- dokończyła, a po jej policzku spłynęła łza.
- Co się dzieje skarbie?- spytała z troską w głosie, mocniej ją przytulając.- Wiesz, że mi możesz zaufać, prawda?
- Kevin mówił pani, że nie jest jego prawdziwym ojcem, prawda?
- Jak to nie jest?- wyrwało jej się zbyt głośno, niż powinno.
- On myśli, że nie znam ojca, że jest to skutek jednonocnej przygody, do ojcostwa przyznał się przed moją mamą, aby mi pomóc.- wyjaśniła, spuszczając wzrok.- Problem w tym, że on nie zdaje sobie sprawy, że to naprawdę jego dziecko. Wiem, że już mnie nie kocha, że zbyt mocno go skrzywdziłam, że tak naprawdę wcale nie chciałby tego dziecka, nie mogę mu powiedzieć, nie chce niszczyć mu życia.- wyszlochała, odwracając wzrok. Spodziewała się, że kobieta będzie wściekła, ta jednak chwyciła ją delikatnie za twarz i zmusiła, aby spojrzała jej prosto w oczy.
- Posłuchaj mnie dziecko. Nie wiem co czuje mój syn, ale jestem przekonana, że chciałby wiedzieć, gdyby miał zostać ojcem. Nawet jeśli to, co było miedzy wami już się wypaliło powinien mieć możliwość podjęcia decyzji. Jeśli nie sprawdzi się w tej roli, przynajmniej go utrzyma, a ja Z Harveyem pomożemy ci w wychowaniu. Na mnie zawsze możesz liczyć, ale obiecaj mi, że z nim porozmawiasz, że powiesz mu prawdę. On ma prawo wiedzieć.- powiedziała spokojnie, po czym znów ją przytuliła.
- Dobrze, skoro pani tak mówi, powiem mu, przysięgam.- obiecała, odwzajemniając uścisk.
Obie siedziały tak przytulone do siebie przez kilka dobrych minut, ale brunetka w końcu poszła szykować obiad.
*~*
Wszyscy już zjedli i opuścili kuchnię, gdzie został już tylko Kevin ze swoją matką, którzy sprzątali po posiłku.
- Słyszałeś już, że będziesz miał syna?- spytała go z uśmiechem. Osmozjanin zawahał się chwilę, po czym, odłożył ostatni wytarty przez siebie talerz na półkę i usiadł przy stole.
- Mamo, możemy porozmawiać?- spytał, a kobieta skinęła głową i zajęła miejsce obok niego.
- Słucham, synu.- zachęciła go do rozmowy.
- Bo widzisz… On naprawdę nie jest moim synem. Zaraz po tym jak poleciałem Gwen wpadła po pijaku z jakimś typem. Jej matka się wściekła, więc… Musiałem coś zrobić, nie mogłem pozwolić aby matka źle ją traktowała, więc wmówiłem jej, że to moje dziecko. Gwen kiedyś bardzo mocno mnie zraniła, wiem ile nas oboje to kosztowało, ile przepłakałaś przeze mnie nocy, wiem, że popełniła błąd idąc na tamtą imprezę, że urodzi dziecko jakiegoś obcego typa, ale… Mamo, ja wciąż ją kocham. Chciałbym, aby znów było jak kiedyś. Co więcej jestem w stanie przysposobić sobie jej dziecko i wychować jak własne, ona jest dla mnie wszystkim, naprawdę wszystkim, tylko, że… Wiesz, ona chyba już tego nie chce, chyba nic do mnie nie czuje.- wyrzucił z siebie jednym tchem. Był tak zdenerwowany, że kobieta ledwo mogła go zrozumieć. Gdy jednak poskładała sobie jego wypowiedź w całość uśmiechnęła się szeroko.
- Wiesz co? Ja myślę, że to jest prostsze, niż myślisz. Porozmawiaj z nią, powiedz jej dokładnie to samo co mnie, a jestem pewna, że wszystko się ułoży, że macie jeszcze szanse. Tylko musisz być z nią szczery.- Powiedziała, po czym wstała, cmoknęła go w policzek i poszła do swojego pokoju. Nim jednak zniknęła za drzwiami rzuciła jeszcze do niego.- odwagi mój synu, wierz mi, że będzie dobrze, ale musisz to zrobić.
Podbudowany przez swoją rodzicielkę postanowił jak najszybciej udać się do Gwen i powiedzieć jej o swoich uczuciach. Liczył się z odrzuceniem, co więcej był pewny, że tak się stanie, ale wiedział, że nigdy sobie nie wybaczy, jeśli nie spróbuje. Zapukał do jej drzwi i nim jeszcze zdążył usłyszeć odpowiedź wszedł do środka, po czym usiadł na łóżku obok zielonookiej.
- Myślę, że musimy porozmawiać.- powiedzieli jednocześnie, po czym wybuchli wesołym śmiechem.
- To może ty pierwszy.- zaproponowała, posyłając mu szeroki uśmiech.
- Niech będzie.- stwierdził, odwzajemniając jej gest.- Wiesz, to, co było kiedyś między nami, myślę, że…
W tym momencie serce podeszło jej do gardła. W głębi duszy czuła, że tak będzie, że właśnie powie jej, że nie potrafi zapomnieć o przeszłości, że szczerze jej nie znosi i chciałby jak najszybciej stąd odejść. Nim, jednak zdążyła usłyszeć gorzką prawdę do jej pokoju wpadł Nathaniel.
- Kevin, lecimy, na bazę hydraulików został dokonany najazd. Porwano naszych najlepszych żołnierzy, my mamy ich ratować.
- Nie może to zaczekać pięciu minut?- warknął rozzłoszczony nagłym wtargnięciem.
- Nie, sprawa jest pilna. Musza być nieźli, skoro udało im się najechać na bazę i uprowadzić naszych najlepszych ludzi, nie ma czasu do stracenia.
- Najlepsi to jesteśmy my, nie zapominaj o tym, więcej pewności siebie. Poza tym zostali już porwani, więc minuta by cię nie zbawiła, ale dobrze. Skoro już jesteś, to lecimy.- stwierdził, zrywając się na równe nogi. Podszedł jeszcze do Gwen i pocałował ją w czubek głowy, a następnie przytulił mocno.- Czekaj na mnie, wrócimy do tej rozmowy, to, co chcę ci przekazać jest bardzo ważne, nie zapominaj, że musimy porozmawiać.- szepnął jej do ucha, a następnie opuścił dom razem z Nathanielem.
Rudowłosa podeszła szybko do okna. Zdążyła jeszcze tylko dostrzec odjeżdżający samochód.
Nie zdążyła powiedzieć mu, że jest ojcem, że bardzo go kocha i chciałaby z całego serca, żeby miał kontakt ze swoim synem. Na tę rozmowę będzie musiała czekać do dnia, w którym jej ukochany wróci ze swojej misji.

czwartek, 27 sierpnia 2015

Ucząc się znów kochać 19

Stała naprzeciw niego ze spuszczoną głową, przyglądając się z uwagą jego butom. Serce waliło jej jak oszalałe, a zegar na ścianie wybijał bezlitosny rytm, który sprawiał, że coraz bardziej się denerwowała. Po jej policzkach spływały łzy, czuła się tak strasznie odrzucona i zawiedziona. Mimo wszystko w głębi duszy liczyła na inną reakcje chłopaka.
On za to wpatrywał się w nią gniewnym wzrokiem, dłonie miał zaciśnięte w pięści, a jego twarz wykrzywiał grymas złości. Uniósł jedna z pięści, jakby chciał ją uderzyć, lecz powstrzymał się w ostatniej chwili i opuścił ją powoli.
- Nie będę jego tatusiem, sama się w to baw.- warknął i odszedł, zostawiając ją samą, odrzuconą, zapłakaną i roztrzęsioną.
*~*
Obudziła się ze łzami w oczach. Właśnie tego przez cały czas się obawiała, że Kevin znienawidził ją i swoje dziecko, gdy tylko pozna prawdę. Dlatego nie mogła mu powiedzieć. Wolała się z nim przyjaźnić, niż stracić raz na zawsze, przecież tak bardzo go kochała.
W chwili gdy tylko t pomyślała do jej pokoju wszedł osmozjanin.
- Gwen, musisz coś zjeść, za godzinę zaczynasz wykłady, odwiozę cię.- powiedział siadając obok niej na łóżku.- płakałaś?- spytał, gdy tylko przyjrzał jej się bliżej. Anodytka dostrzegła jak chłopak przygryza wargę, próbując zapanować nad złością.- Spokojnie maleńka.- szepnął jej do ucha, gładząc po głowie.- Nie ma jej, poszła na rozmowę kwalifikacyjną, szuka pracy, możesz iść do kuchni, ale jeśli nie chcesz to przyniosę śniadanie tutaj, spokojnie.
- To nie o to chodzi.- wyszlochała mu w ramię.- Jak oni będą na mnie patrzeć, obgadywać, później… jak pogodzę później studia i bycie samotną matką?
Czarnooki wzruszył ramionami po czym uśmiechnął się lekko.
- Ludźmi się nie przejmuj. Codziennie będę cię woził na uczelnię i stamtąd zabierał, nie pozwolę, żeby ktoś cię zaczepiał wszystkim możesz śmiało mówić, że to dziecko jest moje, a jak już urodzisz to rodzice ci pomogą, moja mama i Harvey oczywiście również. Zawsze będzie miał kto się nim zająć, będziesz mogła spokojnie dokończyć studia, nie masz czym się przejmować, naprawdę. Wiem, że Gwen, którą znałem lata temu jest gdzieś tam w środku, tamta Gwen dałaby sobie radę. Finansowo również mogę ci pomóc, zarabiam dużo więcej, niż kiedyś, nie będę miał więc z tym problemu.
- Chwila… Chcesz płacić na mnie i dziecko, które nie jest twoje?- spytała zaskoczona.
- Tak, bo…- Przez jeden krótki moment chciał jej wyznać, że ją kocha ponad wszystko na świecie, że pragnąłby aby to jemu urodziła dziecko, że gdyby nie ta ciąża walczyłby o nią choćby i ostatkiem sił, chociażby miał od nowa z jej powodu popadać w depresję i narkotyki, że dla niego jest tego warta, ale powstrzymał się w ostatnim momencie, a zamiast tego wszystkiego wydukał tylko.- W końcu jesteśmy przyjaciółmi, prawda? To tylko dopóki nie skończysz studiów.- szepnął, po czym stwierdził, że pójdzie zrobić jej śniadanie i wyszedł pospiesznie, nim zdążyła dostrzec łzę na jego policzku. Wiedział, że właśnie zaczyna tracić ją już na zawsze, że teraz mogą być już tylko przyjaciółmi, że wkrótce ją porzuci, ponieważ czuł, że nie będzie potrafił ponownie poradzić sobie z taką stratą.
*~*
Wysiadła z jego samochodu i ruszyła powoli w stronę uczelni, po chwili zawróciła jednak i przytuliła mocno swojego przyjaciela.
- Dziękuję, dziękuję za wszystko.- szepnęła, całując go w policzek, a następnie szybko poszła na wykład, gdyż była już spóźniona.
Usiadł na swoim miejscu w samochodzie, patrząc pustym wzrokiem w przestrzeń. Chciał jej pomóc, naprawdę chciał, ale nie był pewien, czy da radę. Z każdym rankiem budził się ze świadomością, że jest coraz bliżej chwili, w której rozstaną się już na zawsze. Od kliku dni bardzo dużo o tym myślał i w końcu doszedł do wniosku, że bardzo kocha Gwen i nawet ta ciąża niczego nie zmienia, że chciałby z całego serca ponownie stworzyć z nią związek, a nawet zostać prawnym opiekunem jej potomka. Problem jednak tkwił w tym, że zielonooka nie odwzajemniała jego uczucia, czego był pewien w stu procentach. Nie mógł sprawić, aby rudowłosa go kochała, co sprawiało, że był od początku na przegranej pozycji, musiał pogodzić się ze stratą. Niestety nie potrafił, gdyby tylko wiedział co robić, aby choć trochę móc się do niej zbliżyć, przecież tak bardzo ją kochał. Dobijająca była myśl, że już wkrótce mógłby ją stracić.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Odnaleźć siebie II część 27

Wow, 16 dni. Spóźniłam się o jakieś 6 dni, ale już jestem. Ale teraz już będę w miarę na czas. Pracę skończyłam, już nie wyjeżdżam, więc będę. Jak na tak długo wyczekiwany rozdział to troszkę krótko, ale co tam. Mam nadzieję, że błędów za dużo nie będzie, mimo iż pisałam na szybko.

Nie potrafiła znieść czekania. Czyżby Kevin obraził się na nią za to, że cały czas go okłamywała i nie chciała wyjawić przyczyny swoich trosk? Doskonale wiedziała, że diabeł nie daje sobie wmówić, że wszystko jest dobrze i zdaje sobie sprawę z tego, że coś ją dręczy. Może uraziła go swoim zachowaniem, tym, że nie potrafiła mu zaufać na tyle, aby wyjawić swoje troski. Ufała mu całkowicie, lecz nie chciała go martwić. Wiedziała, że oszukując go właśnie to robi, lecz wydawało jej się to najlepszym wyjściem, a teraz nie była już taka pewna. Trzy dni milczenia świadczyły o tym, że musi mieć jakiś powód. Tak bardzo chciałaby się teraz dostać do Piekła i z nim porozmawiać, zapytać o powód milczenia, a następnie je przerwać. Spojrzała na zdjęcie Kevina z dzieciństwa. Trzyletni chłopiec siedział na ogromnym, czarnym kocurze, a obok nich stał jego ojciec. Przyglądała się przez chwilę fotografii i nagle wpadła na pewien pomysł. Lucyfer… On na pewno może się dostać do Los Diablos i zabrać ją tam ze sobą, albo przynajmniej przekazać diabłu, że bardzo za nim tęskni.
Ogarnęła się szybko i zbiegła na dół do salonu, gdzie jej matka oglądała swój ulubiony serial. Usiadła obok brunetki, obejmując kolana rękoma i uśmiechnęła się lekko.
- Mamo…- zaczęła niepewnie, patrząc jej w oczy.
- Nie martw się skarbie, Aleks na pewno jeszcze się do ciebie odezwie. Widać, że coś do ciebie czuje.- przerwała jej ze śmiechem. Rudowłosa zachichotała cicho. Cieszyła się, że mama akceptuje jej „związek” z Aleksandrem, mimo iż nie wiedziała kto naprawdę kryje się za jego maską.
- No właśnie. Czuje, a się nie odzywa. Wiesz, on miał kosmicznych przodków, ale odziedziczył po nich tylko oczy, nie ma żadnych mocy, boje się, że mogło mu się coś stać. Sama nie potrafię go namierzyć, ale wiem, że Lucyfer dałby radę. Miałabyś coś przeciwko, gdybym zostawiła cię na kilka dni, poleciała na Osmos, a później wraz z kocurkiem poszukała Kev… to znaczy Aleksa?
- Oczywiście, że nie skarbie. Wiem, że zależy ci na tym mężczyźnie, widać, że jemu również. Jeśli martwisz się o niego, to leć, ale uważaj na siebie, dobrze? Wróć maksymalnie za trzy dni. Jeśli nie uda ci się go znaleźć przez ten czas, to razem poszukamy, zgoda?
- Tak, jesteś najlepsza!- zawołała, całując ją w policzek. Miała już wstać i pobiec do garażu po lamborghini Kevina, ale zatrzymała ją matka.
- Możesz lecieć na Osmos, ale nie bez śniadania. Za chwilkę coś przyrządzę. Wytrzymaj jeszcze trochę.- poprosiła, posyłając jej szeroki uśmiech.
*~*
Nie chciała tracić ani sekundy, dlatego zamiast jechać do hangaru i lecieć gruchotem postanowiła teleportować się na planetę za pomocą swojej magii. Okazało się to dla niej jednak zbyt dużym wysiłkiem. Chwilę po tym jak postawiła stopy na ziemi zakręciło jej się w głowie i upadła niczym szmaciana lalka.
Ocknęła się w ogromnym łożu, przykryta satynową kołdrą. Pomieszczenie było bogato zdobione, po czym domyśliła się, że jest w dworku, najprawdopodobniej w jednej z sypialni dla gości specjalnych lub samych właścicieli. Było tutaj dosyć chłodno, co przyniosło jej dodatkową ulgę. Odetchnęła głęboko, rozglądając się otępiałym wzrokiem. Naprzeciw niej stał Lucyfer, patrząc jej w oczy.
- Co cię podkusiło, żeby przenosić się tak daleko? Kevin mówił mi kiedyś, że bardzo się wtedy męczysz. Jesteś aż tak głupia?- warknął, obnażając kły.
- Nie, ale tu chodzi o Kevina. Nie odzywa się do mnie od…
- Od wojny w Piekle, tak, wiem coś o tym.- mruknął, podchodząc do niej.
- Jakiej wojny? Co się dzieje?- spytała przerażona, podrywając się gwałtownie do pozycji siedzącej.- Wyjaśnij mi.
- Nikodem i Rafael przejęli władzę w Niżesz Arkadii. Od dwóch dni panują nad podziemiami oraz ich mieszkańcami. Ci, którzy stawiali jakikolwiek opór zostali ukarani przymusową pracą, a ci, którzy stanęli bezpośrednio po stronie Szatana i wzięli udział w otwartej walce gniją teraz w lochach wraz ze swoim dawnym władcą.
- To znaczy, że Kevin siedzi teraz w więzieniu wraz z Lucyferem?- spytała cicho, czując, jak do jej oczu napływają łzy. To znaczy, że nie mogę go odwiedzić?
- Nie możesz. Nasz diabełek co prawda nie ogląda jeszcze świata zza krat, ale jest pod stałą kontrolą strażników i zapewne wkrótce dołączy do pozostałych. Nie masz szans na spotkanie z nim, chyba, że nowy Szatan zezwoli ci na to, w co bardzo wątpię.
- Nie siedzi z innymi? Dlaczego?
- Był głównym obrońcą Lucyfera. On i Kleopatra mieli pilnować go przez cały czas aż do zapowiedzianej walki. Gdy ta nastąpiła ich zadaniem było chronić władcę. Nawet gdy rebelia przeniosła się na większość miasta oni musieli pozostać w gwardii Szatana. Po kilkunastu godzinach walki Rafael i Nikodem zakradli się do Lucyfera w środku nocy. Wszyscy sapali w jego gabinecie. To był idealny moment na atak. Niewiele brakowało, aby nasz szef zapłacił za tę chwilę nieuwagi życiem. Kevin uratował go w ostatniej chwili. Został godzony gorejącym mieczem, póki nie wydobrzeje zostanie w swojej posiadłości, ale nikt nie ma tam wstępu.
- Ale nic mu nie jest? Żyje, tak?- spytała histerycznie.
- Skarbie, on nie żyje od ponad dziesięciu lat, ale tak, jego dusza wciąż istnieje. Jedna z naszych diablic ma moc uzdrawiania, lecz nie zostanie wpuszczona do środka. Póki oni panują nad Piekłem nie ma gwarancji, że facet z tego wyjdzie. Rany zadane tą bronią goją się bardzo długo i są bardzo bolesne.
- Wiec co zrobimy? Przecież nie możemy go tak zostawić!- wrzasnęła rozzłoszczona.
- Nie możemy. Trzeba wedrzeć się do więzienia, uwolnić Szatana, Kleopatrę i resztę, pomóc mu zdetronizować tamtych dwóch, a następnie zabrać Wiktorie do Kevina.
- Więzienie jest pewnie poza pałacem Szatana najbardziej strzeżonym budynkiem w Piekle. Jak chciałbyś niby tego dokonać?- warknęła, po czym dodała już łagodniej.- chyba mam lepszy pomysł. Zaatakujmy od razu nowych władców i zmuśmy ich do ustąpienia z tronu. Gdy przestaną sprawować władze automatycznie ich rozkazy będą nieważne. Będziemy mogli zażądać wypuszczenia ich z lochów oraz swobodnego dostępu do posiadłości Kevina. Wydaje mi się, że tak będzie najlepiej. Później przywrócimy lucyfera na tron, a o całym zajściu poinformuje się Archanioły. One zdecydują co zrobić z tamtymi dwoma, bo Lucyfer pozbędzie się ich z Piekła.
- Zrobimy jak chcesz, ale lepiej nie mieszać w to Archaniołów, a już szczególnie Gabriela. O losie diabłów niech zdecyduje Lucyfer. To jak, lecimy?
- Tak, zabierz mnie prosto do gabinetu Szatana.- potwierdziła, wstając, po czym zawahała się na chwilę.- Możesz mi coś wyjaśnić? Dlaczego masz na imię tak samo jak Lucyfer skoro jesteś jego kocurem? To przejaw jego samouwielbienia, czy jak?
Zwierze zaśmiało się głośno i szturchnęło ją delikatnie łbem w przyjacielskim geście.
- Wiesz, coraz bardziej cię lubię. Gdy przebywałem jeszcze w Piekle nazwano mnie Aro. Drugie imię wymyślił ojciec Kevina, twierdząc, że jestem istotą z piekła rodem. Nawet nie wiedział, że naprawdę nie pomylił się ani trochę. Dla nich byłem Lucyferem i tak już zostało, teraz z tego imienia korzystam, choć zdarza się, że w Piekle mówią na mnie Aro.
- Dobrze, dziękuję, lećmy już.- odpowiedziała z uśmiechem. Kocur skinął łbem, po czym kucnął, aby mogła go dosiąść. Gdy tylko to zrobiła oboje zniknęli w płomieniach.

niedziela, 2 sierpnia 2015

Odnaleźć siebie II część 26

Powoli zachodziło słońce, a on spacerował z Aro brzegiem plaży, gdy z naprzeciwka dostrzegł dwie zbliżające się ku nim postacie. Po chwili zorientował się, że to Nikodem i Rafael. Na widok przydupasów władcy piekieł uśmiechnął się lekko. Więc król podziemi miał rację, zapewne już niedługo czeka ich starcie. Może chcieli przekazać przez niego jakieś informacje Lucyferowi, a może ustalili już datę ewentualnego starcia. W sumie dla niego nie miało to znaczenia. Jednego był pewien. Wkrótce w Piekle rozpęta się prawdziwa rebelia, a on nie mógł się już tego doczekać.
Diabły stanęły kilka kroków przed nimi, po czym oba przeszyły go wzrokiem. Pierwszy odezwał się blondyn.
- Kevinie, oboje wiemy, że ze mną jako szatanem i Rafaelem jako moim zastępcom będziesz miał lepsze życie.- zaczął niskim głosem, coraz bardziej świdrując go wzrokiem.
- Tak? A niby skąd ta pewność?- spytał od niechcenia, opierając się lewym ramieniem o rosnącą obok palmę.
- Wszyscy tutaj wiedzą, że tęsknisz za swoim ziemski życiem, że chciałbyś znów móc porozmawiać ze swoimi przyjaciółmi, ze swoją matką. Nie boisz się Lucyfera, nie będziesz miał problemu z jego pokonaniem, tym bardziej, że ci ufa. Kevinie, zrób to dla nas, a gwarantujemy ci możliwość spotkania z bliskimi, będziesz mógł pokazać Niższą Arkadię wszystkim, którzy wciąż żyją w twoim sercu. Zrób to dla nas, dla siebie, dla nich.
- Więc oferujesz mi możliwość sprowadzenia pozostałych na takiej samej zasadzie jak Gwen, jeśli zdradzę Szatana i pomogę zająć Ci jego miejsce?
- Dokładnie. Stańcie z Aro po naszej stronie, a możesz mieć ich wszystkich.- szepnął kusząco, licząc, że to pomoże im przeciągnąć diabła na swoja stronę.
- Hm, interesujące.- stwierdził zamyślony, po czym wyprostował się i stanął naprzeciw Nikodema.- Ale skoro to ja mam go pokonać, to chyba najlepiej będzie jak wezmę to stanowisko dla siebie, prawda?- spytał z uśmiechem, po czym odwrócił się na pięcie i powoli ruszył w przeciwnym kierunku.- Przemyślcie to, a dopiero później się do mnie zgłoście. Oboje wiecie, że beze mnie i Lucy nie zdejmiecie szatana z tronu.
- Nie wierzę, że Aro chce walczyć po stronie swojego pana, przecież go porzucił!- wrzasnął Rafael w ostatnim akcie desperackiej próby zatrzymania ich przy sobie.
- Mam na imię Lucyfer, a moim panem jest Kev, tak, chce walczyć po stronie władcy, jeżeli robi to Kevin,- Warknął ostro, a następnie otoczyły go płomienie i zniknął, zostawiając ślady popiołu na piasku. Wiedział, że teraz jego zadaniem jest poinformowanie szatana o kolejnym kroku ich wspólnych wrogów.
*~*
Siedziała przy stole, bawiąc się widelcem. Nie potrafiła skupić się na opowieściach swojego kuzyna, ani na pytaniach, które jej zadawał. Była wściekła na siebie, że dała namówić się Kevinowi na spotkanie z kuzynem, przecież tak bardzo tego nie chciała. Dlaczego więc tutaj była? Na to pytanie nie potrafiła sobie odpowiedzieć, ale bardzo tego teraz żałowała. Widziała jak mężczyzna zerka nieśmiało w jej kierunku, marszcząc brwi i zastanawiając się nad czymś intensywnie.
- Wszystko w porządku?- spytał w końcu nieśmiało, spoglądając jej w oczy.
- Tak, jestem po prostu zmęczona. Z reszta widziałeś kiedyś, żebym była chętna do czegokolwiek? Albo żebym się uśmiechała?- warknęła troszkę ostrzej, niż planowała.
- Szczerze? Do niedawna nie, ale odkąd jest Aleksander jesteś taka… szczęśliwa, tętnisz energią. Myślałem, że tamten okres masz już za sobą, że w końcu zaczynasz żyć.- odpowiedział ostrożnie.
- Jest ok!- syknęła, nie chcąc go słuchać.
- Nie, nie jest, Aleks miał racje, coś się z tobą dzieje, tylko nie wiemy co. Gwen, ja wiem, że ostatnimi laty bywało miedzy nami raczej źle, ale wiesz przecież, że jeśli coś się dzieje mnie możesz powiedzieć wszystko. No, dalej, będzie ci lżej.- zachęcił, licząc iż uzyska odpowiedź, niestety się pomylił. Kuzynka odpowiedziała mu jeszcze bardziej nieprzyjemnym tonem, niż poprzednio.
- Przecież nawet go nie lubisz, a teraz go słuchasz? Jest przewrażliwiony na moim punkcie i tyle, a ty go słuchasz, a później wmawiasz sobie, że coś jest nie tak!
- To nie o to chodzi, po prostu się martwię, on też się martwi.
- To niech przestanie! To nie jest Wasz problem.- wrzasnęła, poderwała się z krzesła i pospiesznie opuściła dom kuzyna.
*~*
Stanął za fotelem Lucyfera po jego prawicy, a ona zajęła miejsce po drugiej stronie władcy. Aro położył się u boku osmozjanina, potwierdzając całej trójce w myślach swoją gotowość do walki.
Kilka godzin temu do Szatana dotarła informacja od Rafaela, że w ciągu doby ma stracić swoje stanowisko i władzę w tych zaświatach.
Wziął głęboki wdech, przesuwając dłoń na pochwę przymocowaną do pasa. Wiedział, że już za kilka chwil w Piekle rozpęta się rebelia, walka o tron, którą on musi pomóc wygrać Lucyferowi, a gorejący miecz będzie idealną bronią do tego zadania. Nie lubił Szatana, ale wiedział, że na tę chwilę jest on najlepszym kandydatem na to stanowisko, że nikt nie pokieruje niesfornymi diabłami lepiej niż on. Na początku bał się tej chwili, bał się, że może przegrać, że już nigdy nie zobaczy tych, których kocha, ale teraz, gdy ostateczne starcie zbliżało się wielkimi krokami czuł rosnąca euforię. Już wyobrażał sobie jak zatapia ostrze swojej broni w sercu Rafaela, albo Nikodema. Pragnienie zniszczenia tych dwóch diabłów było znacznie silniejsze, niż wcześniejszy strach, ogarnęło go całkowicie. Na jego twarzy pojawił się wesoły uśmiech.
- No, kiedy w końcu ich wykończymy? Może to my powinniśmy zaatakować.- zasugerował, nie mogąc doczekać się starcia. Teraz bał się, że żadnej walki nie będzie.
- Kevinie, spokojnie. Zdążymy jeszcze to zrobić. Zostało im tylko kilkanaście godzin. Przysięgam ci, że jeśli to Kleopatra ich dopadnie tobie i tak przypadnie zaszczyt zabicia zdrajców.- odpowiedział spokojnie, rzucając krótkie spojrzenie diablicy stojącej po jego lewej stronie. Brunetka potwierdziła skinieniem głowy, a osmozjanin zaśmiał się wesoło, wpatrując się jednocześnie czujnym wzrokiem w drzwi gabinetu. Czuł, że wszystko skończy się szybciej, niż się zaczęło i coraz trudniej było mu ustać w miejscu.
Niemal w tym samym momencie drzwi windy zaskrzypiały lekko, a do gabinetu weszli oczekiwani „goście.”
- Najwyższa pora zmienić trochę władzę, stara już nas nudzi.- powiedział Rafael już od progu, posyłając jednoczeń nie mordercze spojrzenie w stronę Lucyfera.
Kevin zaśmiał się głośno, wyciągając z pochwy swój miecz.
- Jeśli myślicie, że cokolwiek wam się uda, to jesteście w błędzie. Chętnie osobiście wypruje wam flaki. Gdy już z wami skończę, nie dacie rady się pozbierać. Macie ostatnią szansę, aby się wycofać. Radzimy wam skorzystać, dopóki jeszcze macie jak uciekać, bo później może już nie być drugiej takiej szansy.- powiedział wesoło, a jego uśmiech się poszerzył.
- Przyszliśmy tutaj, aby zdetronizować Szatana. Poparło nas sto diabłów, którym nie podobają się jego rządy. Radzimy mu zrezygnować ze stanowiska, gdyż w przeciwnym razie będziemy zmuszeni do rozwiązań siłowych, a nie chcielibyśmy zrobić mu krzywdy.- warknął Rafael, starając się przybrać jak najostrzejszy ton głosu.
- Za Lucyferem stoi cała reszta poddanych, w tym również my. Bezwzględna i seksowna królowa Egiptu, oraz Aro i ja. Nie macie szans. Dostajecie ostatnią szansę, aby się wycofać! Radze skorzystać.- wycedził, licząc w duchu, że mimo tej propozycji dojdzie do walki. Wiedział, że się raczej nie pomyli i miał rację. Rozzłoszczony brakiem oczekiwanej reakcji szatyn chwycił za bron i zaatakował Szatana.
Zadowolony z siebie osmozjanin w porę odparł jego atak. W tym właśnie momencie w gabinecie Lucyfera zaczęła się walka między nim, Kleopatra, szatanem i dwójką jego byłych przyjaciół.

piątek, 17 lipca 2015

Odnaleźć siebie II część 25

W końcu jestem. Trzy tygodnie to trochę czasu, ale wróciłam. Jestem, ale te wakacje mam dosyć pracowite, ledwo znajduję chwilę na pisanie, więc rozdziały mogą pojawiać się trochę rzadziej, choć postaram się wyrobić na czas. na razie mamy kolejny rozdział po prawie miesięcznej przerwie...
___________
Siedziała w tej samej pozycji już od ponad godziny, milcząc przez cały czas i nie zwracając uwagi na ciągłe prośby diabła o to, aby w końcu coś do niego powiedziała. Po prostu nie miała na to ochoty. Niby znała jedne z zaświatów, czuła się tutaj niemal jak w domu, ale mimo wszystko nie potrafiła wyobrazić sobie tego, że już niedługo naprawdę miałaby mieć tutaj swój dom. Przecież musiała zatroszczyć się o rodziców, Bena, Julię i swojego bratanka. Niby wszyscy byli już dorośli, ale czuła, że bardzo jest im potrzebna, że nie może ich zostawić.
Nagle poczuła bezlitosny chłód, który przeszył jej ciało od stóp do głów, na końcu wdzierając się okrutnie do jej serca. Zadrżała i wzdrygnęła się smagana zimnem. W tej samej chwili napotkała przeszywające spojrzenie ukochanego i zrozumiała, że to jego sprawka, że to on „atakuje” ją w tak bezlitosny sposób.
- Co jest?- warknęła zirytowana i rozzłoszczona tym, co zrobił.
- To ja się pytam co jest? Blokujesz moje moce, dlaczego nie chcesz, abym słyszał twoje myśli?
- Nie wiem o co Ci chodzi.- skłamała szybko, odwracając wzrok.
- Nie prawda, rzucasz zaklęcia blokujące twoje myśli., Na ziemi są one równie silne jak moje moce piekielne, dlatego nic nie szysze, w Niższej Arkadii jednak to ja mam przewagę, ale jeśli już uda mi się wedrzeć do twojej głowy myślisz o Kevinie, o tym w co się z nim bawiłaś, o tęczy, kwiatkach, czy pogodzie. Rzygać mi się od tego chce, ciągle powtarzasz to samo, nie chcąc dopuścić mnie do tego, co cię trapi, a że trapi widać gołym okiem. Kochanie, proszę, powiedz mi co się stało. Martwię się o ciebie, rozumiesz? Pamiętaj skarbie, że mogę ci pomóc, nie ma takiej sytuacji, z której nie umiałbym cię wyciągnąć. Musisz tylko dać mi szansę, proszę.- szepnął tuląc ją mocno do siebie.
- Wydaje ci się, jestem zmęczona.- burknęła.- Chce wracać do domu, zrób mi przejście.
- Oczywiście, bo tutaj mógłbym coś wyłapać, kiedy śpisz, prawda?- warknął i bez dalszej dyskusji stworzył swoje wrota, prowadzące wprost do jej sypialni.
Rudowłosa przekroczyła próg, znikając u siebie, a on tym czasem udał się na rozmowę do Szatana, który ponoć dowiedział się, że bunt przeciw niemu zacznie się już lada moment i zwołał natychmiastową naradę, chociaż w piekle jeszcze nigdy nie było tak spokojnie. Według Lucyfera była to jednak cisza przed burzą.
*~*
Siedział znudzony na fotelu naprzeciw Szatana, ziewając głośno. Władca piekieł już od ponad godziny przedstawiał swoim najbardziej zaufanym diabłom najróżniejsze teorie spiskowe Nikodema i Rafaela, które oczywiście sam wymyślił, gdyż nikt jeszcze o niczym tak naprawdę nie wiedział. Lucyfer był jednak na tyle przewrażliwiony, że uroił sobie tysiące możliwych scenariuszy.
- Oczywiście mam nadzieję, że ukochana naszego Kevina wesprze nas w razie ewentualnej bitwy.- tym zdaniem zakończył swój wywód, a chwilę później pomieszczenie przeszył śmiech osmozjanina.
- Jeszcze coś? Jej moce bardzo by się przydały, ale jeśli chociażby spróbujesz ją o to prosić bez wahania wesprę Nikodema i Rafaela, a razem ze mną zrobi to Aro. Wiesz, że jestem pewien swoich mocy, nie boje się ciebie, nawet jak jesteś pieprzonym szatanem.- warknął rozzłoszczony, po czym poderwał się gwałtownie i opuścił jego gabinet, rzucając wcześniej tylko pogardliwe „nara”.
*~*
Siedział na kanapie zaciągając się skręconym kilka minut wcześniej jonitem, gapiąc się jednocześnie pustym wzrokiem w zgaszony telewizor. Jego żony i dziecka nie było w domu, a on potrzebował chwili odprężenia. Coraz częstsze kłótnie z ukochaną żoną oraz natłok obowiązków, a także odpowiedzialność, jaka kryła się za jego pracą sprawiły, że zaczynał tak spędzać każdą chwilę. Marihuana dawała mu właśnie to, czego najbardziej potrzebował. Pomagała się wyciszyć, uspokoić, nabrać dystansu i chęci do dalszego funkcjonowania. Zaciągnął się po raz kolejny, nie zwracając nawet uwagi na trzaśnięcie drzwi. Chciał już wziąć kolejnego bucha, lecz w tym samym momencie ktoś wyrwał mu skręta z ręki, a jego zepchnął z kanapy.
- Zawsze wiedziałem, że jesteś debilem, ale że aż takim… no tego to bym się po tobie nie spodziewał panie herosie.- usłyszał nad głowa groźne warknięcie. Spojrzał do góry, napotykając po drodze gniewne spojrzenie Aleksandra.- Nie masz na co marnować kasy, to zaproś Julię do restauracji, albo zabierz dzieciaka do zoo, ale nie wydawaj na to gówno. Oni nie potrzebują ćpuna!
- Po pierwsze to nie jest narkotyk, po drugie jestem u siebie, a po trzecie nie znamy się i nie masz prawa wtrącać się do mojego życia, jasne?!- wrzasnął rozzłoszczony reakcją swojego gościa.
- Po pierwsze to taki sam narkotyk, jak każdy inny, po drugie ty mnie nie znasz, ale ja ciebie od bardzo dawna, a po trzecie mam tutaj większe prawa, niż ty. Jeśli myślisz, że przestraszę się, gdy zmienisz się w jednego z tych odmieńców, to się mylisz. Jestem silniejszy od każdego z nich.- powiedział wypranym z emocji tonem. W następnej chwili skinął lekko głową i w tej samej chwili skręt szatyna uniósł się w powietrze, po czym zamienił w proch, który upadł na jego nową koszulkę.- Od dzisiaj nie spalisz już ani grama, jasne?- spytał ostro, przeszywając go tym samym chłodem, którym wcześniej ocucić Gwendolyn.
- Jak ty to…? Z reszta nie ważne, wynoś się stad, bo spuszczę ci taki łomot, że do końca życia mnie popamiętasz. Chciałbyś może poznać Gigantozaura? A może wolisz Plazmę? Albo Cztero…
- Chyba nie myślałeś, że złoty kolor oczu odziedziczyłem po ludzkich przodkach, prawda?- przerwał mu, nie mając ochoty na ten wywód.- Poza tym jako były sprzymierzeniec twoich wrogów znam już wszystkich i wierz mi na słowo, że od każdego jestem znacznie potężniejszy. Rzuć to świństwo i posłuchaj, co mam ci do powiedzenia, bo nie mam czasu na te rozmowę. Gwen ma chyba kłopoty.- warknął tak ostrym tonem, że zielonooki poczuł jak ogarnia go furia. Stłumił ją jednak w sobie, słysząc, że sprawa dotyczy jego kuzynki.
- Słucham.- wycedził przez zaciśnięte zęby.- Co się dzieje?
- No właśnie nie wiem, ale coś jest nie tak. Jest wiecznie zamyślona i wystraszona, ale nic nie chce powiedzieć. Za każdym razem kiedy o to pytam zmienia temat, albo zaczyna się denerwować i na mnie naskakiwać. Widzę jednak wyraźnie, że coś ją dręczy, mnie nie chce powiedzieć, zamiast tego plecie jakieś bzdury, ale ty… Jesteś jej kuzynem, tylko tobie zwierzyła się z tego, co do mnie czuje, powiedziała ci nawet szybciej, niż mnie, jestem pewny, że jeśli już komuś musi się zwierzyć, to tylko tobie. Pociągnij ją trochę za język, tylko tak, żeby nie zorientowała się, że wiesz cokolwiek ode mnie. Zaproś ją na kolację, czy coś, poobserwuj, sam zauważysz, że coś się dzieje, dobrze?
- Jasne, nie ma sprawy.- stwierdził, po czym dodał po chwili zastanowienia.- Powiedz jej, że spotkaliśmy się na mieście, że ma zaproszenie na jutro na 18. Jeśli zauważę coś niepokojącego, to spróbuje cokolwiek z niej wyciągnąć, może być?
- Jak najbardziej, dziękuję.- odpowiedział i odwrócił się do niego plecami, chcąc wyjść z mieszkania. Usłyszał, że szatyn zamierza nakazać mu oddanie pieniędzy za skręta, którego mu zniszczył, więc nie czekając aż przyjaciel coś powie dodał na odchodne.- I tak tę kasę chciałeś wyrzucić w błoto, po co ci ona?

środa, 24 czerwca 2015

Zawieszenie

Dla mnie zaczęły się już wakacje. Wyjechałam kilka dni temu, więc nie mam dostępu do opowiadań dlatego też nie mam jak ich zamieszczać. Nowy rozdział dopiero pod koniec lipca albo na początku sierpnia.Mam nadzieję że o mnie nie zapomnicie. Do zobaczenia i życzę Wam abyście mieli równie udane wakacje, co ja ;)).

sobota, 13 czerwca 2015

Ucząc się znów kochać 18

Właśnie wybiła dziesiąta, a zegar zdawał się coraz szybciej odmierzać czas do chwili, w której rodzice mieli dowiedzieć się o tym, co zrobiła. Jak miała wyznać im prawdę? Zdawała sobie sprawę z tego, że bardzo ich zawiedzie, że przecież inaczej została wychowana. Mimo wszystko jednak nie czuła się z tym źle. Fakt, że chłopak już jej nie kochał, tylko upewniał ją w myśli, że to dziecko będzie dla niej najważniejsze na całym świecie, przecież będzie jego częścią.
Wzięła głęboki wdech, po czym udała się do kuchni na śniadanie. W pomieszczeniu znajdowali się już wszyscy domownicy, a nawet Kevin. Nie wiedziała kiedy przyszedł, ale była mu wdzięczna za wsparcie, w końcu właśnie tego potrzebowała. Na jego widok przez chwilę zastanowiła się jakby to było, gdyby zamiast swojego kłamstwa, powiedziała prawdę. Cieszyłby się, czy wściekł? Wolała tego nie sprawdzać. O wiele mniej obawiała się gniewu rodziców, niż tego, że chłopak mógłby wprost wykrzyczeć jej, że nie chce tego dziecka, że nawet by go nie kochał. Wolała zniszczyć opinię swoich opiekunów, niż usłyszeć od niego coś tak strasznego, tego jednego była pewna.
Usiadła do stołu i bez słowa zaczęła jeść śniadanie, zastanawiając się jak ma rozpocząć ten temat, aby w jak najmniejszy stopniu zawieść swoich rodziców, chociaż chyba było to niemożliwe, byłą pewna, że tego jej nie wybaczą. Gdy wszyscy już skończyli posiłek spojrzała nieśmiało matce w oczy, po czym odezwała się niepewnie.
- Chciałabym porozmawiać z rodzicami, czy możecie na chwilę zostawić na samych?- zwróciła się do rodziców osmozjanina, czując jak serce zaczynało jej bić coraz mocniej. Jednocześnie pod stołem brunet ścisnął delikatnie jej dłoń i pogładził czubkiem jej wierch, równocześnie posyłając jej pocieszający uśmiech. Wzięła głęboki wdech, po czym wstała od stołu i oparła się plecami o blat kuchenny, patrząc rodzicom głęboko w oczy.
- Mamo, tato, zrobiłam coś złego, ale… Proszę, obiecajcie, że nie będziecie mnie potępiać.
- Nie będziemy kochanie, nie ważne, co zrobiłaś jesteś naszą córką, pamiętaj o tym.- zapewniła jej matka, stając naprzeciwko córki,- Kochamy cię skarbie i zawsze ci pomożemy, powiedz tylko co się stało.
- Ja… będziecie dziadkami.- wyrzuciła z siebie, nim zdążyła do końca się zastanowić, czy warto mówić im to tak prosto z mostu, a nie zacząć od jakiegoś wyjaśnienia.
Gdy usłyszała tą wiadomość poczuła, jakby ktoś wbił jej sztylet w serce. Jej ukochana córka zniszczyła sobie życie, nie, to nie może być prawda, a jednak. Gwen patrzyła jej teraz prosto w oczy tak przestraszonym wzrokiem, jakby przynajmniej kogoś zabiła. W tej chwili się w niej zagotowało, nie wiedziała, co ma robić i nim zdążyła się opamiętać zamachnęła się na własną córkę. Jednak tuż przed tym jak dotknęła jej policzka poczuła mocny uścisk na nadgarstku, a chwilę później szarpnięcie w tył. Jej uszu dobiegł groźny, ponury głos, jeszcze nigdy nie słyszała, żeby ten miły chłopak, który odwiedzał ich kiedyś niemal każdego dnia zwracał się kiedyś do kogoś w taki sposób.
- Naprawdę chcesz uderzyć ciężarną córkę?- wymamrotał jej do ucha. Opanowała się w jednej chwili, opuściła powoli dłoń, ale wciąż była wściekła i rozczarowana, nie była wstanie zapanować nad emocjami, po prostu się rozpłakała.
- Jak mogłaś nam to zrobić?- spytała cicho.- Przecież ty nawet nie masz chłopaka, jak to więc możliwe? Kto jest jego ojcem?- ostatnie pytanie uderzyło w dziewczynę jak piorun z jasnego nieba, przez chwilę zapragnęła powiedzieć prawdę, ale szybko się opanowała.
- Nie wybaczycie mi tego.- szepnęła, dając upust łzom, które zaczęły spływać po jej policzkach. Frank westchnął cicho, po czym podszedł do córki i przytulił ją mocno.
- Wybaczymy, wszystko ci wybaczymy córeczko. Jego ojciec… ty nie wiesz kim on jest, prawda?- spytał spokojnie.
- Chcesz powiedzieć, że nasza córka puściła się z byle kim?!- wrzasnęła odpychając go od zielonookiej, a następnie wymierzyła jej siarczysty policzek.- Jak mogłaś się aż tak upokorzyć?!- wywrzeszczała, nie zważając na nasilający się płacz dziewczyny, na to, że sprawiła jej ból, że po raz pierwszy w życiu ją uderzyła.
Nie mógł na to pozwolić, nie mógł patrzeć jak Natalia traktuje w tak okrutny sposób własną córkę, ale przede wszystkim nie mógł uwierzyć, że nie zdążył jej powstrzymać, był pewien, że kobiecie już przeszło, a teraz Gwen płakała, płakała, bo pozwolił ją uderzyć. Chwycił ją w pasie i odepchnął na drugi koniec kuchni, po czym przytulił mocno przyjaciółkę, a następnie powiedział coś, czego chyba do końca nie przemyślał.
- Jak mogliście tak w ogóle pomyśleć? Przecież to wasza córka do cholery, powinniście mieć o niej lepsze zadanie. Z nikim się nie puściła, to ja, jasne? Ja jestem ojcem tego dziecka i czy wam się to podoba czy nie musicie to zaakceptować!- wrzasnął, chwytając przyjaciółkę za rękę i pociągnął ją do jej pokoju. Zamknął za sobą drzwi na klucz i przytulił ją mocno.- No, już dobrze, nie płacz, wszystko będzie dobrze, nie denerwuj się.- szepnął jej do ucha.
- Jesteś ojcem?- spytała zaskoczona. Skąd on to wiedział? Przecież nikomu tego nie mówiła.
- Coś musiałem im powiedzieć, nie mogłem już na to patrzeć. Zostanę z Tobą do porodu, później zrzeknę się praw ojcowskich i wyjadę. Tobie nic nie zrobią, to ja będę dupkiem, który porzucił własne dziecko, a skoro mnie nie będzie to nie ma problemu, mnie też nic nie zrobią. Tak będzie lepiej. Pomogę ci, rozumiesz?- wyjaśnił, biorąc ja na ręce i położył ją na łóżku.- Już dobrze, odpocznij.- szepnął, całując ją w czoło i wyszedł.

czwartek, 4 czerwca 2015

Odnaleźć siebie II część 24

Wiem, że długo mnie nie było i nie dawałam żadnej informacji, ale ciężko to zrobić mając szlaban. Od dwóch dni mam z powrotem dostęp do kompa, ogarnęłam się szybko i macie nowy rozdział.
*** *** ***
Pochylił się nad nią, po czym pocałował w kark. Kobieta otworzyła leniwie oczy, po czym przyjrzała się mu dokładnie zaspanym wzrokiem,
- Wszystko w porządku? Jest dopiero druga, a ty śpisz już od ponad godziny.- zauważył.
- Tak, mówiłam ci, że jestem zmęczona, a ty wymyśliłeś sobie jakąś imprezę z okazji śmierci.- mruknęła.- Ja chcę spać.
- Dobrze.- szepnął cicho.- Nie będę ci przeszkadzał, spij, ale ja muszę zejść do szkoły, to moje przyjęcie i nie mogę tutaj zostać. Słodkich snów.
- Ta, ta.- wybełkotała zmęczona, po czym przytuliła się do poduszki i zapadła w głęboki sen. Brunet zaśmiał się cicho, znów ją pocałował, opatulił wyczarowanym kocem i zszedł z powrotem na dół.
*~*
Nie wiedziała dlaczego, ale coś ciągnęło ją do domu. Stała w markecie przy lodówce, nakładała do koszyka jakieś serki, wydawała się być spokojna, ociągała się, wiedziała, że im dłużej jej nie będzie tym lepiej. Wszystko wyglądało normalnie, a mimo wszystko nagle poczuła, że musi wracać do domu. W środku coś ciągnęło ją, aby jak najszybciej wybiec ze sklepu i szybko wrócić do niego. Mimo wszystko nie ruszyła się nawet o krok, stała tak, jakby nic się nie działo, dalej zastanawiając się nad tym, który serek jest zdrowszy. Wiedziała, czułą, że za chwilę stanie się coś złego, lecz nie przyspieszyła. W końcu po dłuższej chwili dotarła do kasy, a następnie spokojnym spacerem ruszyła w stronę domu. Po jej głowie krążyło tysiąc myśli, gdzieś przez podświadomość przebijała się rozpacz i ogromne uczucie straty, żalu, bólu i tęsknoty, lecz nie pozwalała mu się przedrzeć się do rzeczywistości.
Po krótkiej chwili chwyciła za klamkę drzwi i weszła do domu.
- Kevin, jesteś tu?- spytała cicho, nikt jej jednak nie odpowiedział.- Kevin!- zawołała, kierując się na górę, po czym pociągnęła za drzwi od sypialni.
*~*
Poderwała się z głośnym krzykiem, dziękując w duchu, że obudziła się właśnie w tym momencie. Wiedziała, co będzie dalej i wolała, aby ten koszmar się nie kończył. Nie chciała wracać do tamtego dnia, myślała, że dawno ma to za sobą, że już po wszystkim. Tak dawno nie śniła tego koszmaru, już nawet powoli zapominała, że chłopak jest martwy, a teraz to wszystko wróciło. Tylko dlaczego właśnie teraz? Przecież było tak dobrze, miała go tuż obok, była szczęśliwa. Wzięła głęboki oddech, aby się jakoś uspokoić, po czym podskoczyła przerażona, gdyż usłyszała zza zagłówka łóżka przeraźliwy syk. Miała już schować się pod kołdrą, lecz w tej samej chwili jej oczom ukazał się Lucyfer, kot Kevina. Rzuciła mu tylko wściekłe spojrzenie i przytuliła się do poduszki.
- Ponoć chciałaś mnie widzieć.- warknął drwiącym tonem.- Nie zamierzam się jednak tłumaczyć, no bo skąd mogłem wiedzieć, że to on? W Piekle nie pokazuje się w tej postaci, a ty nie powinnaś tutaj być, to nie twoje miejsce.
- A twoje niby tak?!- wrzasnęła rozzłoszczona jego bezczelnością.- Co ty w ogóle tutaj robisz i skąd wiesz, że to on?
- Naiwna idiotka.- skomentował krótko, wskakując na łóżko. Położył się naprzeciwko niej i kontynuował znudzonym tonem, okazując jej z każdym słowem mniej szacunku.- Nigdy nie zastanowiłaś się nad tym skąd taka istota jak ja się wzięła? Pierwsze sześćdziesiąt sześć lata swojego życia spędziłem u boku Szatana, stworzył mnie, a gdy się mu znudziłem porzucił na ziemi. Znalazł mnie Devin, gdy miał trzynaście lat. Zabrał mnie z dziadkiem Kevina na Osmos, tam wtedy znalazłem dom i tak już zostało, a ty jesteś tylko żałosną śmiertelniczką, nie masz prawa tutaj być, to nie jest miejsce dla ciebie.
- Odezwał się. Lucyfer tak cię kochał, że stałeś się zabawką mojego ojca.- burknął wchodząc do środka, po czym zwrócił się do ukochanej.- Goście już poszli.- szepnął, po czym jego twarz wykrzywił grymas bólu, a następnie szybko „nałożył” na nią maskę obojętności. Anodytka westchnęła cicho, patrząc na niego przepraszająco, znów raniła go wspomnieniami, chłopak widział jej sen, widział, że cierpi, że wolałaby aby było tak jak kiedyś.
Wpatrywał się w nią przez krótki moment, po czym bez słowa podszedł do ściany, na której stworzył swoje wrota, przebrał ją pstryknięciem palca w krótkie, czarne szorty i za dużą o rozmiar białą koszulkę, wziął za rękę i razem przekroczyli próg.
- Idź spać, byłaś zmęczona.- burknął.
- Przepraszam.- szepnęła, ciągnąc go na łóżko i wtuliła się w jego klatkę piersiową. -Nie wiem dlaczego tak wyszło, mam złe przeczucia. Wiesz, ten sen mnie przeraził, ale kiedy jeszcze trwał czułam, że się dziwnie dobrze. Tak, jakby twoja śmierć miała nam przynieść coś dobrego.
Diabeł zaśmiał się cicho i cmoknął ją w czoło, a następnie ułożył ją na łóżku i sam położył się obok niej, wtulając twarz w zagłębienie jej szyi i składając na niej delikatny pocałunek.
- Może przyniesie, ty zawsze masz rację, ale nie myśl o tym, czas pokaże. I nie przepraszaj, to nie twoja wina, że odszedłem, masz prawo się tak czuć.
- Nie, to nie tak, że…- chciała zaprotestować, ale nagle poczuła, że nie wie co powiedzieć. Brakowało jej słownictwa, czuła się jak małe dziecko, które chce przekazać coś swoim rodzicom, ale nie potrafi jeszcze mówić. Czarnooki ponownie się zaśmiał, a gdy skinął głową wszystko wróciło do normy.
- Nic już nie mów, nie mam pretensji, idź już spać.- powiedział układając wygodnie, po czym zamknął oczy i zapadł w sen.
*~*
Było jej gorąco, bardzo gorąco, w dodatku czuła, że zaczyna się dusić, jakby nagle ktoś wepchnął w nią ogromny kłąb dymu. Dookoła słychać było trzaski, lecz niczego nie widziała, pomieszczenie, w którym się znajdowała było całe poszarzałe od dymu, przez co niczego nie mogła dostrzec. Powoli ogarniało ją przerażenie, nie wiedziała, co robić, przez krótki moment siedziała tylko, pozwalając ogarnąć się przerażeniu, a następnie poderwała gwałtownie i wyskoczyła z okna. Dopiero, gdy spadała w dół zorientowała się, że wcześniej znajdowała się na ostatnim piętrze wysokiego wieżowca, a teraz zmierza w coraz większym tempie ku parkingowi pod nią. Zamknęła oczy tuż przed zderzeniem z ziemią. Nie dotarła jednak do celu, gdyż chwilę później obudziła się z krzykiem.
Poderwała się do pozycji siedzącej, po czym oparła o zagłówek łóżka, dysząc ciężko. Przerażona rozejrzała się po pokoju, a kiedy zdała sobie sprawę z tego, że znajduje się w dworku, a konkretnie w małym pokoju na poddaszu uspokoiła się nieco i właśnie w tej chwili dotarło do niej, że pod drzwiami stoją spakowane walizki. Spojrzała na zegarek, który wskazywał godzinę osiemnastą, a więc przespała cały dzień. Westchnęła cicho i w tej samej chwili drzwi pokoju uchyliły się lekko, a do środka weszła pani Levin.
- Dobrze, że już nie spisz skarbie, ponieważ za chwilę lecimy, przebierz się i staw pod dworkiem za piętnaście minut, dobrze?
- Tak mamo.- szepnęła i zawahała się chwilę. Chciała opowiedzieć jej swój sen a raczej oba sny, chciała, usłyszeć, że to tylko taka głupota, ale w głębi duszy czuła, że stanie się coś złego, że to ostrzeżenie, a mama i tak jej nie zrozumie, więc zrezygnowała z tego pomysłu.
Brunetka opuściła jej pokój i wtedy coś do niej dotarło. Pierwszy sen opowiadał o tym, co już się stało, o śmierci Kevina, drugi natomiast przedstawiał jej własną śmierć. Może to była zapowiedź tego, co dopiero ma się wydarzyć? Może niedługo przyjdzie jej pożegnać się z tym światem?
Niedawno tak tego chciała, a teraz? Teraz ogarnęło ją przerażenie, nie, nie może tak skończyć, to jeszcze nie jej pora, przecież ma dla kogo żyć.

sobota, 9 maja 2015

Odnaleźć siebie II część 23

-Kogo?- spytali jednocześnie Ben z panią Levin, przerywając mu ten nagły wybuch złości.
Brunet zawahał się chwilę, zdając sobie sprawę z tego, co powiedział i szukając jakiegoś logicznego wyjaśnienia. Z pomocą przyszedł mu skruszony kocur.
- Aleksandra ojciec również się zabił.- wyjaśnił, automatycznie odsuwając się od diabła o krok.- Chłopak zawsze wierzył, że nie zrobił tego bez powodu.
- Wiem, że nas kochał, mnie i mamę, że ni gdyby nie postąpił tak lekkomyślnie. Nie zostawiłby nas z powodu głupiego strachu, to najodważniejszy człowiek, jakiego dane mi było poznać.- podchwycił i dokończył, licząc, że nikt się nie zorientuje, że przecież Lucy nawet nie ma prawa go znać, bo jest tutaj po praz pierwszy.
- No dobrze, ruszajmy dalej, bo posiadłość jest duża, a mamy tylko dwa dni.- zakomenderowała osmozjanka, po czym ruszyli w dalszą drogę.
Przez kilka godzin zwiedzali najróżniejsze sale, lochy i ogrody znajdujące się na terenie dworku, ale ona nie skupiała się zbytnio na tym, co mówi oprowadzająca ich pracownica, ani na tym, co właśnie mijali, miała w końcu jeszcze sporo lat, aby tutaj wrócić. Zawsze lubiła poznawać nowe rzeczy, ale tym razem ku własnemu zaskoczeniu była strasznie znudzona i nie marzyła o niczym innym, jak tylko o tym, aby zamknąć się w jednym z obszernych pokoi i iść już spać.
- Jeszcze tylko sala bankietowa, gabinet taty, małe muzeum i możemy już iść.- szepnął jej do ucha rozbawiony.
- Muzeum?- spytała z westchnieniem.
- Tak, ale to tylko jakieś 150 metrów powierzchni, jakoś dasz radę.
- 150? To ile ma to wszystko?- warknęła zirytowana.- Nogi mnie już bolą.
- I tak nie zwiedzamy wszystkiego, są pomieszczenia, gdzie osoby niewtajemniczone nie mają dostępu no i nie zwiedzamy sypialni. Szczerze? Nie mam pojęcia, ale dużo. Budynek jest bardzo obszerny, a ma trzy pietra, poddasze, piwnice i skarbiec pod nią. Kiedyś , jak będę miał czas to policzę, ale nie teraz, dobrze?
- Odmawiam dalszego spaceru. Mamy tutaj być dwa dni, a zwiedziliśmy już chyba wszystko, mam dosyć, rozumiesz.- warknęła, a on tylko roześmiał się głośno, po czym przymknął oczy. W przestrzeń rozniósł się głos rudowłosej, mimo iż ta miała zamknięte usta.
- Barbaro, oprowadź ich po pozostałych pomieszczeniach, nie przerywajcie, a my już idziemy. Jestem zmęczona, zobaczymy się rano, dobrze? Na kolację poprosimy specjał kucharza, a od reszty zbierz zamówienia po wycieczce, po czym ulokuj w odpowiednich sypialniach. Przydzielaj tylko te dla specjalnych gości. Aha, przyślij mi po wszystkim Lucyfera, musimy omówić parę spraw. Do zobaczenia.
Kobieta odwróciła się w ich stronę, po czym skinęła głową.
- Rozumiem, że chodzi pani o apartamenty królewskie. Wszytko zostanie wykonane.- zapewniła z uśmiechem.
- Dokładnie, dziękuję.- potwierdziła, po czym powtórzyła to, co przekazał jej ukochany.- Mamę ulokuj w jej sypialni i zapewnij wszystkie wygody.
Kiedy osmozjanka potwierdziła skinieniem głowy, że wykona polecenie, brunet objął ją za rękę, po czym poprowadził na poddasze do sypialni z wyrytym na drzwiach napisem Kev.
- Nie lubiłem tego przepychu, tata zorganizował mi taki skromny, mały pokoik, żebym tutaj też mógł być sobą.- wyjaśnił otwierając drzwi.
Faktycznie, w porównaniu do komnaty, w której kiedyś spała to pomieszczenie było małe, rozmiarami przypominało pokój Kevina w jego dawnym domu, było tylko troszkę mniejsze. Na ziemi leżało ciemne, egzotyczne drewno, którego nie rozpoznała, ściany były pomalowane białą farbą, która jednak zdążyła poszarzeć już z biegiem lat, skośny sufit był pomalowany tą samą farbą, a pod nim biegły drewniane belki. Na środku pomieszczenia stało duże drewniane łóżko, które chyba jako jedyne nie było zaścielone drogą satyną, lecz zwykłym kocem. Po jego obu bokach były pionowe belki ciągnące się od ziemi aż do sufitu. Z tyłu było z pół metra wolnej przestrzeni, a na ścianie znajdowało się niewielkie, okrągłe okno, drugie, prostokątne zdobiło ścianę po ich lewej stronie, a po prawej stała stara, dębowa szafa. Na środku sufitu zwisał niewielki, prosty żyrandol, przypominający lampę naftową, a żarówka w nim imitowała świecę. W pomieszczeniu nie znajdowało się już nic więcej, a ściany nie były ozdobione starymi obrazami, jak reszta dworku.
Mimo iż sypialnia była niemal pusta zachwyciła ją o wiele bardziej, niż cała posiadłość. Było tutaj tak zwyczajnie, a pustka nie przytłaczała jej, lecz sprawiała, że czuła się o wiele swobodniej. Pokoik wydał jej się niezwykły i niemal od razu zrozumiała dlaczego przyprowadził ją właśnie tutaj. Szybko poczuła, że nie mógł wybrać lepszego miejsca. W końcu ona też nie lubiła przepychu, była zwyczajna, jak on.
Uśmiechnęła się szeroko, po czym chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą na łóżko. Była już dość wyczerpana, aby jeszcze stać.
- Wiesz, że dzisiaj mija dziesięć lat?- spytał cicho, gdy już leżeli wtuleni w siebie i machnął ręką. Zamek w drzwiach przeskoczył, a on zmienił swoje rysy twarzy.- Dokładnie dziesięć lat odkąd cię porzuciłem.
- To dzisiaj?- spytała piskliwym głosem, przerażona myślą, że po raz pierwszy zapomniała o rocznicy jego śmierci.- Przepraszam, zapomniałam.
- Tak skarbie, dzisiaj, ale nie przepraszaj. W zaświatach nie obchodzi się rocznicy urodzin, lecz śmierci. Dzisiaj wypada moja kolej, organizuję przyjęcie, oczywiście jesteś zaproszona. Zaczynamy za dwie godziny. My sobie poudajemy, że śpimy, a w tym czasie możemy ruszyć do mojej posiadłości w Los Diablos. Ja nie mam wyjścia jako organizator i liczę, że zechcesz mi towarzyszyć.
- Co? Nie, nie mam się w co ubrać, oni wszyscy są tacy eleganccy, nie będę tam pasowała.
- Ależ będziesz idealnie.- wyszeptał jej do ucha i w tej samej chwili poczuła, że coś mocno ścisnęło jej żebra. Spojrzała na niego zaskoczona, a przed nią na ścianie pojawiło się duże lustro. Na swój widok poderwała się zaskoczona na nogi. Na swoim ciele miała czarną, balową suknię z gorsetem, wyszywaną złotymi nićmi, na nogach czarne, dwunastocentymetrowe szpilki, a jej włosy były upięte w misterny kok z jednym opadającym na policzek kosmykiem. Na szyi zawisł również czarny łańcuch z wisiorkiem w kształcie orlego skrzydła, a na głowie błyszczał srebrzysty diadem. On za to wyczarował sobie czarną koszulę od jednego z najdroższych projektantów, której rozpiął dwa górne guziki, aby odsłonić swoją nienaturalnie bladą teraz skórę. Jego nogi i pośladki podkreślały czarne, dżinsowe rurki, a wokół czarnych oczu pojawiły się czerwono krwiste obwódki. Włosy miał roztrzepane, co dodawało mu jeszcze większego uroku.
- To co, idziemy?- spytał cicho, chwytając ją za rękę.
- Wyglądasz bosko, ale jak dla mnie trochę upiornie.- skwitowała, gdy on tworzył przejście na ścianie.
- Dziękuję.- szepnął zadowolony, po czym przekroczyli próg. Wrota zdążyły już zniknąć, gdy po pomieszczeniu wciąż jeszcze roznosił się jego śmiech, który wydał z siebie, chwile przed zamknięciem drzwi. Wszystko ucichło w chwili, w której ze ściany zniknął złoty kontur.

piątek, 1 maja 2015

Odnaleźć siebie II część 22

Zgarnęła ze stołu kluczyki do lamborghini swojego chłopaka po czym udała się do sypialni swojej matki.
- I jak gotowa?- spytała, przyglądając się twarzy opiekunki.
- Wiesz skarbie, nie wiem, czy powinnam jechać z wami. Wycieczkę planowaliście razem z Tennysonami i Aleksandrem, na pewno będziecie się świetnie bawić, a ja nie jestem tam wam do niczego potrzebna.
- No co ty?- spytała, siadając obok brunetki.- Po pierwsze nie jedziemy się bawić, po drugie lecimy na Osmos do twojego dworku, a po trzecie Ben zgodził się na to, abyś poleciała z nami i bez ciebie nigdzie się nie wybieram. Z reszta wątpię, aby Lucy wpuścił nas bez twojej obecności, pamiętaj, że kuzynek zalazł mu za skórę.
- Nie ma wyjścia, jego obowiązkiem jest szanować i tolerować właścicieli oraz ich przyjaciół i rodzinę. Ben jako twój kuzyn ma prawo przebywać na terenie dworku pod warunkiem, że jest tam w twoim towarzystwie, lub za twoim pozwoleniem.- wyjaśniła wstając.- No dobrze, lecimy.- zgodziła się w końcu.
Na dół zeszły w tej samej chwili, gdy ze ściany salonu zniknął złoty kontur wrót Kevina. Gwen zdążyła dostrzec jednak zanikający blask.
- To jak, gotowe panie?- spytał podchodząc do pani Levin, po czym pocałował wierzch jej dłoni. Swoją ukochaną przywitał namiętnym pocałunkiem w usta, zapominając, że oficjalnie ona z Aleksandrem nie są w związku. Uśmiechnął się, gdy tylko odsunął się od Gwendolyn, podsłuchując myśli swojej rodzicielki. Wiedział, że kobieta jest szczęśliwa, z tego, że tu jest, że uszczęśliwia jej córkę. Rzucił kobiecie ciepły uśmiech, po czym wszyscy razem wyszli na dwór.
Jechali do hangaru, w którym stał gruchot. Pani Levin prowadziła, a ona z Aleksandrem siedziała z tyłu. Siedziała niemal oparta plecami o szybę i wpatrywała się w twarz przyjaciela. Tak, przyjaciela, a nie ukochanego mężczyzny. W postaci Aleksandra wciąż był jej przyjacielem. Nie wiedziała dlaczego, ale nie potrafiła zapomnieć o tych wszystkich chwilach u boku złotookiego i nawet teraz, gdy już wiedziała, że on i Kevin to przecież ta sama osoba nic się nie zmieniało. Miała wrażenie, że są do siebie podobni, a za razem tacy różni. Na ziemi często zapominała, że Aleks jest jej Kevinem, że ma go tuż przy sobie, tutaj wciąż przechodziła żałobę. Wszystko zmieniało się dopiero w Piekle. Tam czuła się naprawdę dobrze, mogła być blisko Kevina, prawdziwego Kevina, a nie tego ukrytego za maską Aleksandra. W Los Diablos wszystko było nierzeczywiste, wiec obecność chłopaka nie wydawała się aż tak nierealna. Wiedziała, że chłopak pragnąłby, aby traktowała go w taki sam sposób zarówno w jednych, jak i w drugich zaświatach, ale nie potrafiła. Zmieniło się jedno, nie ukrywała już swoich uczuć. W końcu nawet na Ziemi maiła świadomość, że zawsze była wierna swojej jedynej, prawdziwej miłości, a po raz drugi nie zakochała się w obcym mężczyźnie, który miałby być konkurencją dla osmozjanina, czy jego marnym zastępstwem, lecz w nim samym. Świadomość ta naprawdę wiele zmieniała, tym bardziej, że tutaj Aleks był dla niej tylko zwykłym człowiekiem, a nie istotą z zaświatów. Często się zapominała i myślała o wspólnej przyszłości u boku przyjaciela, a później nie mogła sobie tego wybaczyć, Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że rani tym Kevina, który przecież nie może dać jej tego, o czym marzy. Mógł co prawda wyczarować jej piękny dom z ogródkiem i białym płotkiem, kupić psa i zapewnić wszystkie wygody, ale nie da jej najważniejszego. Prawdziwej rodziny i dziecka.
Z zamyśleń wyrwało ją westchnienie bruneta. Wiedziała, że znów się zagalopowała. Skruszona posłała mu tylko przepraszające spojrzenie, po czym przesunęła tak, aby móc wtulić się w jego klatkę piersiową i zdrzemnąć podczas długiej jeszcze jazdy.
Obudziło ja delikatne potrząśnięcie. Zamruczała cicho, po czym zdezorientowana przyjrzała się ukochanemu chłopakowi.
- Już dojechaliśmy?- spytała dostrzegając, że samochód stoi zaparkowany w gruchocie.
- Dolecieliśmy.- odpowiedział, uśmiechając się wesoło.- Pozostali czekają już na zewnątrz, więc chyba już pora wstać kochanie.
- Dobra, już wstaję.- wymamrotała, wysiadając z samochodu, po czym ruszyła po rampie na dół, przytrzymując się ukochanego, gdyż z zaspania nie do końca była pewna, czy uda jej się utrzymać samodzielnie na nogach.
Zatrzymała się na dole i rozejrzała w około. Jej bratanek ujeżdżał właśnie lucyfera, szarpiąc go przy tym z całej siły za uszy, a pozostali stali w grupce kilka kroków dalej i wpatrywali się w nią i Aleksandra.
- W końcu, strasznie długo spałaś.- stwierdził jej kuzyn.- Pora ruszać i zwiedzać.
Cała grupka ruszyła spokojnym spacerem przez labirynt ogrodów. Najpierw minęli niewielka, drewnianą chatkę, a kilka minut później stanęli przed dworkiem Lewinów. Na przywitanie ruszyła im wysoka, młoda osmozjanka. Gwen doskonale pamiętała ją pamiętała, gdyż była to ta sama, którą prosiła kiedyś o kontakt z Lucyferem. Było to wtedy, gdy uciekła od Markusa, wtedy, gdy jeszcze dla jej ukochanego była jeszcze jakaś nadzieja.
Wracając wspomnieniami do tamtych czasów poczuła się dziwnie. W sumie nie wiedziała dlaczego, od tak po prostu. Rzuciła krótkie spojrzenie brunetowi, który w tej samej chwili mocniej ścisnął jej rękę.
- Witaj w domu Gwendolyn.- powiedziała osmozjanka, w chwili, gdy zatrzymali się kilka kroków od niej.- Cieszymy się, że w końcu postanowiłaś nas odwiedzić.
- Ja?- spytała zdezorientowana. Nagle poczuła, że coś ściska ją w gardle. Osmos zawsze był domem Kevina, mimo, że prawie tam nie bywał, ale nie sądziła, że mimo iż nie zna tutaj prawie nikogo także jest tutaj mile widziana, a może nawet szanowana.
- Tak, pani.- usłyszała w odpowiedzi.- Chcielibyśmy w końcu poznać nasza nową panią i właścicielkę tych włości. Mamy nadzieję, że nie zamierza pani się ich pozbyć, gdyż byłoby to nie fair wobec pani rodziny. Musi pani zrozumieć, że dworek znajduje się w rodzinie Levinów od pokoleń. Został wybudowany przez dziadka Kevina i mamy nadzieję, że pani…
- Stop!- przerwała jej zirytowana.- przestań z ta panią i chyba ci się coś pomyliło, to nie należy do mnie, przykro mi, że cie rozczarowałam. Nie mam pojęcia w czyich rękach leży wasz los po śmierci Kevina, ale nie w moich, p[przykro mi.
- Gwendolyn Catherine Tennyson?- spytała, a kobieta potwierdziła skinieniem głowy.- Cała posiadłość została zapisana pani… tobie w spadku po Kevinie. Nie stawiła się pani na odczytaniu testamentu w pierwszą rocznicę jego śmierci i stąd pewnie to nieporozumienie.
Rudowłosa cofnęła się wspomnieniami do tamtych czasów, do tego, co czuła. Do bólu, smutku, żalu, a przede wszystkim do tego silnego pragnienia, pragnienia, by znów móc go zobaczyć. Jeszcze rok po jego odejściu ogarniała ja rozpacz, tonęła pogrążona w depresji. Pamiętała, że mama namawiała ją na przylot tutaj, ale nie była wtedy w stanie, zbyt mocno cierpiała, aby móc postawić nogę na terenie jego domu.
- Po tej tragedii- osmozjanka miała zamiar kontynuować, ale przerwało jej groźne warknięcie.
- Tragedii?! Levin to tchórz, zabił się jak ostatnia ciota, porzucił nas wszystkich, odszedł, bo tak było prościej, bo wolał uciec od problemów, niż stawiać im czoła. Pieprzony tchórz i egoista.- warknął i nim zdążył zareagować w jakiś sposób dotarły do niego myśli partnera zielonookiej.
Ty fałszywy zdrajco!- Dotarło do niego tylko tyle bo już w następnej chwili leżał na ziemi skowycząc z bólu.
- Nigdy więcej nie odważysz się tak mnie obrażać.- wycedził przez zaciśnięte zęby, a w jego oczach zatańczyły płomyki

czwartek, 23 kwietnia 2015

Ucząc się znów kochać 17

Stał oparty o swój samochód zaparkowany naprzeciwko wejścia na uczelnię i wpatrywał się w drzwi budynku, czekając na Gwen. Mimo, że kochał swoja pracę bardzo się stęsknił za dwudziestolatką. Udało mu się szybciej ogarnąć na misji i wrócić do Nowego Yorku po upływie dwóch miesięcy od swojego wyjazdu. Gdy tylko wpadł na chwilę do domu mama poprosiła go, aby odebrał Gwen z uczelni i przy okazji zorientował się co się u niej dzieje, gdyż ponoć ostatnio zamknęła się w sobie. Po około dwudziestu minutach czekania ze środka wyszła jego przyjaciółka. Uśmiechnął się lekko na jej widok i przywołał ją gestem.
Dziewczyna podbiegła do samochodu, ale nic nie powiedziała, wyminęła go tylko i zajęła miejsce pasażera. Brunet westchnął tylko, po czym również wsiadł do auta.
- Nie wiedzieliśmy się dwa miesiące, a ty nawet się nie przywitasz?- spytał oskarżycielskim tonem.
- Nie, odwieź mnie do domu i daj święty spokój, dobrze?- warknęła wyraźnie niezadowolona. Miał już odpowiedzieć jej jakimś uszczypliwym komentarzem, ale dostrzegł, że jej oczy błyszczą od powstrzymywanych łez.
Przyjrzał jej się zaskoczony. Nie rozumiał, co się dzieje, dlaczego jest dla niego taka opryskliwa. Czyżby to wszystko dlatego, że ją zostawił? A jeśli tak to dlaczego miałaby to być jego wina? Przecież to ona wszystko spieprzyła, to ona udowodniła, że ma go gdzieś, że potrzebowała go tylko póki tkwili na tamtym beznadziejnym pustkowiu.
Odpędził od siebie te myśli i ruszył w stronę jej domu. Gdy dojechali na miejsce chwycił ją za rękę i nie zważając na jej protesty zaciągnął do jej pokoju.
- Powiesz mi co się dzieje?- spytał siadając na jej łóżku. Zielonooka zrobiła to samo, ale nie udzieliła odpowiedzi.- Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi, że możemy na siebie liczyć. Ja ci ufam i powiedziałbym wszystko, a ty?
- Ufam ci, ale… Są rzeczy, o których nie chce się rozmawiać, wstydzę się.- szepnęła, nie patrząc mu w oczy.
- Przede mną nie musisz. Nie potępię cię, ani nie wyśmieję. Robiłem w życiu wiele głupich rzeczy i ty wiesz to najlepiej. Nikt nie zrozumie cię tak, jak ja, to co, powiesz?
- To była tylko jedna impreza, dałam się namówić dziewczynom dzień po tym jak wyjechałeś, ja nie wiem dlaczego. Po prostu chciałam trochę się oderwać, wyluzować. Po raz pierwszy w życiu byłam pijana, nawet nic z tego nie pamiętam.- wybełkotała przez łzy, czuła się okropnie z tym, co się stało, nie umiała poradzić sobie z rzeczywistością.
- No dobrze, impreza, alkohol, trochę odleciałaś, ale czy to jest powód do płaczu? Ćpałem, nie ma porównania. Uwierz mi, że niedługo o tym zapomnisz, nie możesz całe życie być porządna, w końcu musiałaś zabalować.
- Nigdy nie zapomnę! Tu nie chodzi o to, że byłam pijana.- warknęła.
- Coś się stało, tak? Nie bój się, powiedz.- zachęcił, przytulając rudowłosą.
- Ja… nawet nie pamiętam jak do tego doszło, kim on był. Jestem w ciąży, rozumiesz? Będę miała dziecko z przypadkowym facetem.- wyszlochała.
Po prostu go zamurowało. Zastygł na chwilę w bezruchu. Nie mógł w to uwierzyć, to niemożliwe, że Gwen, którą zna poszła do łóżka z przypadkowym facetem z klubu, nawet jeśli była kompletnie pijana, nie, to nie mogła być prawda. Przez chwilę nie wiedział, co o tym myśleć, co ma teraz zrobić. Wyjść, trzasnąć drzwiami i więcej nie wrócić? Właśnie na to teraz miał ochotę, ale wiedział, że nie może jej tak zostawić, nie teraz. Zastanowił się chwilę, po czym wzmocnił uścisk.
- A co na to twoi rodzice?- starał się nie pokazywać jak bardzo to nim wstrząsnęło, ale głos mu zadrżał.
- Nie wiedzą. Jak ja mam im powiedzieć, za kogo oni mnie wezmą?- spytała zrozpaczona.
- Już dobrze, nie denerwuj się.- szepnął jej do ucha.- Możesz na mnie liczyć, jakoś dasz radę, powiesz im. Nie ważne jak zareagują, ja będę przy tobie, tylko już nie płacz.- poprosił, po czym, podniósł się z łóżka i podszedł do drzwi.- Zrobię Ci herbatę, zaraz wracam.
*~*
Dochodził już późny wieczór. Kevin już dawno pojechał do hotelu, a ona siedziała zrozpaczona w swoim pokoju. Wiedziała, że za swoje kłamstwo będzie teraz płacić, ale wolała słuchać kazań od rodziców, niż zmierzyć się z prawdą.
Fakty były takie, że Kevin już jej nie chciał i pewnie tego dziecka też by nie chciał, gdyby znał całą prawdę. Nie mogła mu powiedzieć, że jest ojcem, nie chciała, aby był z nią wbrew sobie, to by było nie fair wobec niego. Musiała sama się z tym zmierzyć.
*~*
Czuł się zawiedziony. Gdzieś w głębi duszy liczył na to, że się mylił, że jeszcze jest jakiś cień nadziei dla tego związku, że wszystko wróci do normy, w końcu tak bardzo ją kochał. Był gotowy dla niej zaryzykować ten sam ból, którego doświadczył po jej odejściu, a teraz? Teraz to już nie miało znaczenia. Kobieta jego życia urodzi dziecko jakiemuś obcemu kolesiowi, którego poznała w klubie, dla którego była tylko zabawka na jedną noc.
Wiedział jednak, że musi jej pomóc przebrnąć przez trudny początek, przez rozmowę z rodzicami i tych kilka tygodni, zanim zaakceptują obecną sytuację. Nie mógł jej zostawić, póki miał być jedyną osobą, na która mogłaby liczyć. A później? Później może wyjedzie, zaszyje się gdzieś na drugim końcu świata i znów poświęci bez reszty pracy, aby tylko móc o niej zapomnieć.

czwartek, 16 kwietnia 2015

Odnaleźć siebie II część 21

Siedziała na kanapie, wpatrując się w wyłączony telewizor takim wzrokiem, jakby coś bardzo ją zaciekawiło. W swojej głowie odtwarzała wszystko to, co wydarzyło się w Piekle. Nie była już pewna, czy to była rzeczywistość, czy tylko kolejny, piękny sen. Pocałunki ukochanego, kłótnia z Kleopatrą, widok Szatana, powrót do ukochanej matki, to wszystko wydawało jej się takie realne, a zarazem niemożliwe. Jak to możliwe, że można tak po prostu wejść sobie do zaświatów, a żaden człowiek na świecie nie ma pojęcia o ich istnieniu, nikt jeszcze nigdy tam nie trafił za życia. To wszystko wydawało jej się absurdalne i tak bardzo nierzeczywiste, że z każda sekundą była coraz bardziej przekonana, że wszystko jej się tylko przyśniło, że tak bardzo tęskni za ukochanym, że wyobraziła sobie spotkanie z nim w jego świecie.
Od tych rozmyśleń powoli zaczynała bolec ja głowa, ale nie potrafiła zapomnieć, ani też odpowiedzieć sobie na to pytanie. Co prawda mogłaby zapytać Aleksandra, ale bała się, że jeśli wszystko okaże się ułudą chłopak po prostu ją wyśmieje, albo stwierdzi, że jest nie normalna i nie będzie chciał dłużej się z nią widywać.
Wzięła głęboki wdech, aby opanować coraz szybciej pracujące serce, ale na nic się to nie zdało. Obawa przed kolejnym normalnym dniem bez Niego, była zbyt silna, aby dało się ja tak po prostu stłumić w środku. Tak, teraz już nabrała pewności, że jej wyobraźnia płata figle i najlepiej byłoby jak najszybciej o tym zapomnieć. Dlaczego więc nie potrafiła? Myśl, że Los Diablos było tylko jej wyobrażeniem nie przyniosła jej ulgi tylko panikę. Serce waliło jej jak młot, a głowa pulsowała od nadmiaru myśli. Powoli wzrok zaczął jej szwankować, obraz się zamazał, a następnie znikł, a ona została sama ze swoimi obawami, nic poza nimi w tej chwili nie staniało.
Otrzeźwiło ją dopiero głośne dudnienie w drzwi. Nim jednak zdążyła się poderwać te otworzyły się z głośnym hukiem, w progu domu stanął jej przyjaciel.
- Wszystko w porządku?- spytał zatroskany, siadając obok niej. Nie czekał jednak na odpowiedź, gdyż jej myśli były dosyć jasne. Pogładził ją tylko po policzku, po czym wtulił twarz w zagłębienie jej szyi.- Gwen, skarbie, jestem tu. Naprawdę, tu jestem.- szepnął jej do ucha, a gdy odsunął się na tyle, aby mogła przyjrzeć mu się dokładni nie ujrzała twarzy przyjaciela, tylko swojego ukochanego.
Nic nie powiedziała, nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Wtuliła tylko twarz w jego klatkę piersiową, objęła go z całej siły i zaszlochała cicho.
Czyli to nie sen, on tu był, nareszcie znowu obok niej, mogła usłyszeć jego głos i poczuć jego dotyk.
- Tak bardzo cię kocham.- wyszlochała, mocniej zaciskając ręce wokół jego pasa.
- Ja ciebie też kocham księżniczko.- zapewnił, po czym zmusił, aby spojrzała mu w twarz.- To co chcesz dzisiaj robić? Obiad, kino, spacer, zoo, a może zostaniemy tutaj, albo zaszyjemy się w jakimś ciemnym, lesie, gdzie nikt nas nie znajdzie, gdzieś, gdzie będę mógł pozostać sobą?
- Nie mogę, nie mam czasu, obiecałam Julii, że zajmę się Kevinem. Wiesz, oni tak dawno nie mieli chwili tylko dla siebie, Julia czuje się odtrącana przez Bena, dlatego zaproponowałam mu, że zajmę się młodym.
- Niańczymy Kevina, dobra, więc jednak zoo.- zaśmiał się, zmieniając rysy twarzy na te należące do Aleksandra.
*~*
Zatrzymał samochód pod domem dawnego przyjaciela i razem z rudowłosą ruszył do środka, weszli oczywiście bez pukania. Ach te przyzwyczajenia z Piekła. Na widok Bena uśmiechnął się lekko, po czym rzucił się obok niego na kanapę.
- Przyszliśmy pilnować twojego dzieciaka.- odpowiedział na jego nieme pytanie, dlaczego tu jest.
- Przyszliście?- spytał zdziwiony i w tej samej chwili zahuczały mu w głowie słowa kuzynki. „Czuję do Aleksa chyba coś więcej, niż tylko przyjaźń”- Niech będzie- stwierdził z uśmiecham w chwili, gdy na dół zeszła jego małżonka.- My lecimy, dacie sobie radę, prawda?- spytał, wstając, po czym podszedł do żony i objął ją czule, a następnie ruszyli ku wyjściu.
- Opowiesz mi później, prawda?- szepnęła przyjaciółce do ucha, gdy ją mijała, a następnie zaśmiała się cicho.
- Ale co?- zadziwiła się, odwracając głowę do drzwi. Niestety, Tennysonowie zdążyli już wyjść.
- O nas, o tobie i Aleksie.- wyjaśnił. Gwen zaśmiała się cicho, ale on wcale nie był rozbawiony. Wiedział, że gdyby nie było Aleksandra, a kobieta spotkałaby w końcu jakiegoś normalnego mężczyznę na swojej drodze mogłaby w końcu być szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa. Z mężem i dziećmi u swojego boku, a teraz… teraz, gdy pojawił się w jej życiu już nie chciała nikogo. Doskonale zdawała sobie sprawę, że on nie jest w stanie zapewnić jej prawdziwej rodziny, ale dla niej to nie miało znaczenia, liczyło się tylko to, że ma go tuż obok. Westchnął cicho i skierował swoje kroki do pokoju siedmiolatka.- To co młody, zoo?
- Aleks!- chłopiec rzucił się brunetowi na szyję.- Tęskniłem za tobą, Gwen nie powiedziała, kiedy cię przyprowadzi, a zoo jest spoko.
- No to chodźmy.
*~*
Dochodziła piąta. Z wycieczki do ogrodu zoologicznego wrócili ponad godzinę temu i teraz siedzieli w salonie oglądając jakiś kryminał, a Kevin odrabiał lekcje w sowim pokoju. Od prawie pół godziny anodytka zerkała nerwowo na zegarek i wydawała się być coraz bardziej poirytowana.
- Powinni już być.- warknęła wyraźnie zła.- Ben dobrze wie, że zawsze o piątej muszę mieć wolny wieczór.
- Gwen, skarbie, już nie musisz.- zauważył, obejmując ją czule.- Po co ci gadanie do pomnika. skoro masz mnie tutaj?- spytał cicho.- Jeśli chcesz dbać o grób, twoja sprawa, ale możesz to z powodzeniem robić raz na tydzień, albo nawet dwa.
- Wiem, przepraszam.- burknęła- Czasami zapominam, to już takie przyzwyczajenie, robiłam to dzień w dzień od dziesięciu lat.
- Rozumiem, ale teraz dzień w dzień będziesz miała mnie naprawdę.- szepnął, całując ja w szyję. Zielonooka miała już oddać pocałunek, ale w tej chwili usłyszeli nad głowami krzyk chłopca.
- Już skończyłem! Gwen, Aleks, pojedziecie w sobotę z nami na wycieczkę? Tata obiecał, że zabierze mnie na wycieczkę po kosmosie gruchotem 3. Proszę, zgódźcie się. To taka tradycja, chcę, żebyście tez tam byli, będzie fajnie.
- Tradycja, nie rozumiem.- powiedziała zaskoczona, wpatrując się w chłopca.
- No bo w tym tygodniu był trzynasty, ale tatuś nie mógł, walczył z potworami.- wyjaśnił chłopiec, siadając miedzy nią, a jej przyjacielem.- Każdego trzynastego tata zabiera mnie w jakieś fajne miejsce, albo pokazuje różne rzeczy, które kojarzą mu się, albo należały do wujka Kevina. No i w sobotę polecimy jego gruchotem. Już lataliśmy, ale tym razem udamy się na Osmos trzeci, do jego domu.
- Trzynastego zmarł.- przypomniała sobie nagle, a po jej policzkach spłynęła łza.- Robicie tak co miesiąc?
- Tak, ale dopiero odkąd skończyłem trzy lata, tata twierdzi, że wcześniej byłem za młody. Chociaż nie, jak miałem roczek, pokazywał mi jego odznakę, przynajmniej tak mówił.- odpowiedział na jej pytanie, po czym przeszył ją błagalnym spojrzeniem.- To jak, polecicie z nami?- spytał, ale ona nic nie powiedziała. Wpatrywała się tylko dziwnym wzrokiem w twarzyczkę chłopca, a po jej policzku spłynęła kolejna łza.
- Polecimy, z tobą nawet na koniec świata, młody.- odpowiedział za ukochana w chwili, gdy do domu weszli Ben z Julią. Gwen poderwała się gwałtownie i wtuliła w kuzyna. Ten już miał spytać, co się stało, ale zauważył, że Aleks pokiwał przecząco głową.- Kevin ci wszystko wyjaśni, a my już lecimy.- stwierdził, podchodząc do anodytki i obejmując ją czule.- jeśli pomysł młodego ci się nie spodoba, to daj nam znać.- powiedział, po czym oboje z Gwen opuścili ich dom.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Ucząc się znów kochać 16

Na początku jej nie odpowiedział. Siedział tylko, gapiąc się w niebo i westchnął cicho.
- Bo widzisz, gdy odeszłaś… Tylko on potrafił mi pomóc, nie uważał, że już przegrałem, choć ja sam tak twierdziłam. Wtedy byłem przekonany, że robi mi na złość, że chce abym cierpiał, bo widzi jak bardzo ranię mamę, bo traktowałem go jak wroga, lecz teraz już wiem, że on tylko chciał mojego dobra. Jestem mu obcy, a mimo to… A nawet nigdy mu nie podziękowałem.- szepnął i spojrzał jej w twarz.- Gdyby nie twój dziadek pewnie byłbym ćpunem, albo umarłbym już dawno.
- Przepraszam, to przeze mnie cierpiałeś i z mojej winy trafiłeś tutaj.
- Nie obwiniaj się. Poza tym to mi wyszło nawet na dobre, bo przecież poznałem wielu wspaniałych ludzi, a do tego zrozumiałem wiele rzeczy. Wiesz, że nawet przestałem nienawidzić ojczyma? Nadal go nie lubię, ale mimo to nasze relację trochę się poprawiły- powiedział, gładząc ją po policzku, a następnie pocałował w czubek głowy.
*~*
Wylądowali na planecie i wyszli na zewnątrz.
- Skąd wiesz, że tu są?- spytał szatyn, patrząc na starca.
- Czarodziejka mówiła, że czas jest ich zgubą, a tutaj jest on szybszy o całe dwadzieścia cztery razy, a poza tym w jej komnacie zauważyłem łuskę smoka, a ta planeta została przez nie osiedlona jakiś czas temu.- wyjaśnił spokojnie, wskazując na ogromną jaskinię, z której właśnie wyłonił się potężny, czarny łeb.
- Kevin, to ty?- spytało stworzenie, a przybysze uśmiechnęli się szeroko. Skoro smok wołał Kevina, to znaczy, że chłopak tam był.
- Nie.- odpowiedział spokojnie Max i zrobił krok w przód.- Przyjaciele Kevina, szukamy ich.
- Tej rudej też?- smok zaśmiał się wesoło.- Teraz są gdzieś w przeszłości.- wyjaśnił, po czym wyszedł z groty.
- Skąd możesz to wiedzieć?- spytał Nathaniel zaskoczony.
- Słyszałem, co powiedziała czarownica. Pomyliła zaklęcia. Mieli wracać na Ziemię, zamiast tego cofnęła ich w czasie.
- Próbujemy ich odnaleźć.- wyjaśnił Max.- Pomożesz nam?
Bestia skinęła głową i podała mu czerwony kamień i wyszeptał przy tym jakieś zaklęcie.
- Powiedz je, a przeniesiesz się tam, gdzie oni, a aby wrócić tutaj zrób to samo, tylko od tyłu. Powinieneś trafić w to samo miejsce.
Starzec wziął od niego kamyk i przyjrzał mu się dokładnie.
*~*
Siedzieli tak jeszcze przez chwilę w milczeniu, patrząc się w gwiazdy, Brunet westchnął cicho, po czym powiedział, starając się ubrać swoje myśli w słowa, które mogłyby najlepiej oddać, to, co teraz czuł.
- Ostatnio wiele się zmieniło, nie?- spytał, ale kontynuował, nie czekając, aż rudowłosa udzieli mu jakiejkolwiek odpowiedzi.- Po naszej ostatniej rozmowie… Wiesz, ja chyba nie potrafię wrócić do tego, co było. Jestem gotów ci wybaczyć, naprawdę cię kocham, ale nie potrafię z tobą żyć. Nic już nie będzie takie jak kiedyś, wiedziałem to, byłem gotowy na zmiany, ale teraz już nie jestem. Myślę, że powinniśmy zapomnieć o tym wszystkim, co się wydarzyło i wrócić do stanu sprzed naszego pojawienia się na Sodomie. Dzięki tej hm… podróży wiele zrozumiałem, ale chyba wolałbym być tylko twoim przyjacielem. Kocham cię, ale nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, nie chcę ponownie się w to angażować. Wiem, że jeśli pozwolę sobie na tą słabość, nie będę już umiał się z tego wygrzebać, przepraszam.
- Nie przepraszaj, rozumiem.- szepnęła, patrząc ,mu głęboko w oczy.- To ja zawaliłam, jakoś się z tym pogodzę, muszę. Mam tylko nadzieję, że mamy jeszcze szansę na wspomniana przez ciebie przyjaźń, bo nie chcę, a może nie potrafię ciebie stracić.
- To na pewno.- obiecał.- Nie wyobrażam sobie dalszego życia bez twojej obecności, po prostu nie chcę się w to głębiej angażować.- wyjaśnił i przytulił ją lekko.
- Dzieciaki, pora wracać!- usłyszeli za sobą wołanie Maxa i oboje poderwali się gwałtownie. Kevin nie zastanawiając się dłużej nad tym, co robi podbiegł do starca i przytulił go mocno.
- Wiedziałem, że zawsze mogę na ciebie liczyć, dziękuję, dziękuję ci za wszystko. Nareszcie zrozumiałem jak wiele ci zawdzięczam.- powiedział, wzmacniając uścisk, a on tylko zaśmiał się cicho.
- No dobra, na ckliwości przyjdzie jeszcze pora, wracamy.- oznajmił, kierując się w stronę gruchota.
Gwen usunęła Tennysonom z teraźniejszości pamięć o swoim przybyciu, a następnie przeniosła ich powrotem na Sodomę. W międzyczasie okazało się, że Nathaniel z ekipą dostarczyli już smokom Alfa Runę. Kevin obiecał im tę krainę na własność, wraz ze wszystkimi żyjącymi w niej istotami, a w zamian otrzymał obietnicę pomocy i oddania ze strony smoków, po czym wszyscy udali się do statku kosmicznego, którym przyleciał ty Max.
Osmozjanin wylądował pod blokiem Gwen, po czym razem z nią wyszedł na zewnątrz.
- Trzymaj się.- szepnął, przytulając dziewczynę na pożegnanie.- Ja lecę na misję, widzimy się za trzy miesiące.
- To już nie za pół roku?- spytała jednocześnie zdezorientowana i ucieszona faktem, że zobaczy go szybciej, niż myślała.
- Tam już jest inny odział.- wyjaśnił, po czym odwrócił się do niej plecami i ruszył po rampie na pokład statku.- Do zobaczenia!- zawołał na koniec i zniknął w cieniu maszyny.
______________________________________________________________________________
Część tego rozdziału powstała już ponad pół roku teraz, a część dzisiaj. Po tak długiej przerwie widzę jak wiele błędów ma ta historia, ale ponieważ nie lubię zostawiać czegoś nieskończonego, postanowiłam jakoś się za to wziąć i skończyć tę historię. Natrafiłam gdzieś na stare notatki i w mojej głowie pojawiła się nowa koncepcja, a raczej ulepszona wersja starej. Opowiadanie niestety ma wiele błędów i kilka zdarzeń, które najchętniej bym usunęła w tej chwili, więc nie będzie takie, jakbym chciała, ale mam nadzieję, że choć trochę lepsze.
Od tej chwili na pewno będzie bardziej skupiało się na studiach, życiu w NY i gwevin, bo taki był początkowy zamiar.
Długo mnie nie było, ale potrzebowałam czasu, żeby się ogarnąć. Od dziś rozdziały planowo co 5-10 dni, nie rzadziej.