Siedział w kinie ze swoją dziewczyną. Na
ekranie była wyświetlana jakaś komedia, gdy zadzwonił jego telefon.
- To Gwen, zaraz wracam.- Szepnął jej do
ucha i opuścił salę.
- Ben?
- Tak, a niby kto?
- Możesz tu przyjechać?
- Jasne. Z kina do ciebie jest dość
blisko.
- Nie jestem w domu, a w szpitalu. Z
Kevinem jest gorzej.- W tym momencie dziewczyna się rozpłakała.
- Spokojnie, zaraz będę.- Powiedział do
telefonu i rozłączył się. Wrócił na sale i zabrał powieszoną na fotelu kurtkę.
Juli dał sto dolarów.- Masz na taksówkę, a potem zamów jakiś obiad do domu. Ja
muszę spadać.
- Co? Ostatnio w ogóle nie masz czasu, a
jak już się umówiliśmy to zostawiasz mnie w połowie filmu? Czy ten zegarek
zawsze będzie ważniejszy ode mnie?- Zapytała wściekła. On jej jednak nie słuchał,
gdyż był już koło wyjścia. Wściekła brunetka również wyszła z kina. Pieniądze
od chłopaka dała pierwszemu bezdomnemu, którego spotkała, a do domu wróciła
pieszo. Postanowiła, że skoro Ben ją olewa to ona z nim zerwie.
*** ***
***
Wbiegł zdyszany na trzecie Pietro. Od
razu ujrzał zapłakaną kuzynkę. Podszedł do niej szybko i objął ją pocieszająco
ramieniem.- Będzie dobrze.
- A jeśli nie. Nawet nie wiesz, jak on
wygląda. Cały czas ma drgawki i to nie mija. Lekarze nic nie mówią i
niepozwalają go zobaczyć. Szybę do sali zakryli jakąś zasłoną. Powinnam
przychodzić wcześniej, wiedziałabym przynajmniej co mu jest.
- Przestań. On zrozumie, w końcu ciocia
z wujkiem…
- Wiem i dlatego nie mogę go stracić.
- Przecież ja tu byłem.
- Ty przyłazisz, bo czujesz się winny.
To widać na kilometr.
- Masz rację, czuję się winny, bo ten facet
strzelał do mnie. On mnie ocalił. Jako człowiek nie przeżyłbym takiego upadku.
Wiesz, że nawet nie miałem odwagi mu podziękować?
- Domyślam się.- Zapadła dłuższa cisza,
którą przerwała Gwen.- Ale on wyzdrowieje prawda?
- Tak.- Objął ją pocieszająco.- Musi.
*** ***
***
Była wściekła. Dochodziła dwudziesta
trzecia, a on nawet nie zadzwonił, aby wyjaśnić całą sytuację. Nagle usłyszała
pukanie do drzwi. Poszła otworzyć i ujrzała Bena. Szatyn wszedł do środka i
razem udali się do salonu.
- Mam dość. Ciągle mnie olewasz. To
zaczyna mnie męczyć, a ty nic sobie z tego nie robisz. Powiesz chociaż po co
poszedłeś, co było ważniejsze ode mnie?
- Kevin.
- Ach, czyli olałeś mnie dla kumpla. Rozumiem,
że go niebyło tyle czasu, ale nie umarłby bez ciebie przez godzinkę, albo dwie.
- No na szczęście nie.- Wziął głęboki
wdech.- Nie mówiłem ci tego, bo nie chciałem cie martwić.
- Czego?
- Było to pięć dni temu. Jakiś facet
wyłączył mi omnitrix, a potem chciał mnie zastrzelić. Kevin mnie ocalił, a
teraz jest w szpitalu. Gwen dzwoniła, bo dostał jakiegoś ataku, a ona nie
chciała być z tym sama. Wybacz.
Brunetka poczuła się głupio, bo
pamiętała, że chciała z nim zerwać.- I co z nim?
- Nie wiem. Gwen pozwolili wejść, a ja
przyjechałem się wytłumaczyć.
- A znasz tego faceta?
- Nie, ale Kevin i Gwen tak. Od razu,
gdy się pojawił chcieli z nim walczyć.
- No dobrze. Ja już wszystko rozumiem, a
ty powinieneś odpocząć. Połóż się w gościnnym.
- Nie dzięki. Idę do domu, bo jutro jest
pogrzeb cioci i wujka.
- Trzymaj się.- Powiedziała na
pożegnanie i zamknęła za nim drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz