sobota, 7 grudnia 2013

Odnaleźć siebie część 14

Wybaczcie, że dopiero teraz, ale od rana byłam poza domem. W ramach przeprosin zaraz po tym opublikuję kolejny rozdział.

Siedział w kinie ze swoją dziewczyną. Na ekranie była wyświetlana jakaś komedia, gdy zadzwonił jego telefon.
- To Gwen, zaraz wracam.- Szepnął jej do ucha i opuścił salę.
- Ben?
- Tak, a niby kto?
- Możesz tu przyjechać?
- Jasne. Z kina do ciebie jest dość blisko.
- Nie jestem w domu, a w szpitalu. Z Kevinem jest gorzej.- W tym momencie dziewczyna się rozpłakała.
- Spokojnie, zaraz będę.- Powiedział do telefonu i rozłączył się. Wrócił na sale i zabrał powieszoną na fotelu kurtkę. Juli dał sto dolarów.- Masz na taksówkę, a potem zamów jakiś obiad do domu. Ja muszę spadać.
- Co? Ostatnio w ogóle nie masz czasu, a jak już się umówiliśmy to zostawiasz mnie w połowie filmu? Czy ten zegarek zawsze będzie ważniejszy ode mnie?- Zapytała wściekła. On jej jednak nie słuchał, gdyż był już koło wyjścia. Wściekła brunetka również wyszła z kina. Pieniądze od chłopaka dała pierwszemu bezdomnemu, którego spotkała, a do domu wróciła pieszo. Postanowiła, że skoro Ben ją olewa to ona z nim zerwie.
*** *** ***
Wbiegł zdyszany na trzecie Pietro. Od razu ujrzał zapłakaną kuzynkę. Podszedł do niej szybko i objął ją pocieszająco ramieniem.- Będzie dobrze.
- A jeśli nie. Nawet nie wiesz, jak on wygląda. Cały czas ma drgawki i to nie mija. Lekarze nic nie mówią i niepozwalają go zobaczyć. Szybę do sali zakryli jakąś zasłoną. Powinnam przychodzić wcześniej, wiedziałabym przynajmniej co mu jest.
- Przestań. On zrozumie, w końcu ciocia z wujkiem…
- Wiem i dlatego nie mogę go stracić.
- Przecież ja tu byłem.
- Ty przyłazisz, bo czujesz się winny. To widać na kilometr.
- Masz rację, czuję się winny, bo ten facet strzelał do mnie. On mnie ocalił. Jako człowiek nie przeżyłbym takiego upadku. Wiesz, że nawet nie miałem odwagi mu podziękować?
- Domyślam się.- Zapadła dłuższa cisza, którą przerwała Gwen.- Ale on wyzdrowieje prawda?
- Tak.- Objął ją pocieszająco.- Musi.
*** *** ***
Była wściekła. Dochodziła dwudziesta trzecia, a on nawet nie zadzwonił, aby wyjaśnić całą sytuację. Nagle usłyszała pukanie do drzwi. Poszła otworzyć i ujrzała Bena. Szatyn wszedł do środka i razem udali się do salonu.
- Mam dość. Ciągle mnie olewasz. To zaczyna mnie męczyć, a ty nic sobie z tego nie robisz. Powiesz chociaż po co poszedłeś, co było ważniejsze ode mnie?
- Kevin.
- Ach, czyli olałeś mnie dla kumpla. Rozumiem, że go niebyło tyle czasu, ale nie umarłby bez ciebie przez godzinkę, albo dwie.
- No na szczęście nie.- Wziął głęboki wdech.- Nie mówiłem ci tego, bo nie chciałem cie martwić.
- Czego?
- Było to pięć dni temu. Jakiś facet wyłączył mi omnitrix, a potem chciał mnie zastrzelić. Kevin mnie ocalił, a teraz jest w szpitalu. Gwen dzwoniła, bo dostał jakiegoś ataku, a ona nie chciała być z tym sama. Wybacz.
Brunetka poczuła się głupio, bo pamiętała, że chciała z nim zerwać.- I co z nim?
- Nie wiem. Gwen pozwolili wejść, a ja przyjechałem się wytłumaczyć.
- A znasz tego faceta?
- Nie, ale Kevin i Gwen tak. Od razu, gdy się pojawił chcieli z nim walczyć.
- No dobrze. Ja już wszystko rozumiem, a ty powinieneś odpocząć. Połóż się w gościnnym.
- Nie dzięki. Idę do domu, bo jutro jest pogrzeb cioci i wujka.

- Trzymaj się.- Powiedziała na pożegnanie i zamknęła za nim drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz