Poczekał, aż Gwen zapadła w głęboki
sen, po czym po cichu wymknął się z jej pokoju i przeniósł bezpośrednio do
gabinetu Szatana. Każdy diabeł miał obowiązek przejść przez recepcję i wjechać
tam windą, ale on teraz nie miał na to czasu, musiał wrócić, nim Gwendolyn
zdąży się obudzić. A propos windy nie wiedział dlaczego każdy tego przestrzega.
Bez problemu można dostać się bezpośrednio do gabinetu Lucyfera przy użyciu
klucza diabła, a mimo tego do dziś nikt się nie odważył tego zrobić. Poddani
szanowali szefa, a poza tym woleli nie narażać się na jego gniew, lecz on jakoś
nie czuł tego respektu.
Wpadł do pomieszczenia i bez wahania
pobrał materię ze ściany- w sumie dziwił się, że zachował moc po śmierci- po czym huknął pięścią w blat jego biurka,
rozwalając je na kawałki,
- Jak możesz?!- wrzasnął, patrząc mu
w oczy.- Nie masz prawa nasyłać na nią tych pożal się boże diabłów! Przysięgam,
że jeśli nie karzesz im przestać osobiście ich zniszczę! Nie pozwolę, aby…
- Zamknij się!- wydarł się na
diabła.- Jak śmiesz się zwracać do mnie w ten sposób? Dlaczego myślisz, że
możesz więcej, niż cała reszta, że jesteś lepszy.- spytał przeczesując dłonią
blond loki.
- Ja tam nic nie myślę.- warknął
poirytowany.- Po prostu się ciebie nie boję, jak oni. Walczyłem w życiu z gorszymi
od ciebie.- skwitował.
- Nikogo nie odeślę, nie pozwolę,
żebyś zdradził nasz sekret. Wiesz, że śmiertelnicy…
- Znam prawo!- krzyknął. Cała ta
rozmowa zaczynała robić się dla niego coraz bardziej irytującą. Nie przyszedł
tu przecież, aby uciąć sobie pogawędkę z Lucyferem, tylko po to, aby chronić
ukochaną.- Ona się ich boi.- wyjaśnił już spokojniej.- Jak na razie twoje
przydupasy są bliżej ujawnienia nas przed Gwen, niż ja. Ona nigdy ode mnie
niczego się nie dowie. Dzięki istnieniu kosmitów myśli, że jestem przybyszem z
innej planety, a ja nie mam zamiaru wyprowadzać jej z błędu, odwołaj ich,
proszę.
- Dobrze. Obiecuję, że twoja kochanka
już nigdy ich nie zobaczy.- powiedział znudzonym tonem. Robił to tylko i
wyłącznie, aby mieś święty spokój, żeby niesforny diabeł nie nawiedzał go
więcej w jego gabinecie.
- Dziękuje.- szepnął, po czym
stworzył przejście z powrotem do pokoju anodytki.
*~*
Gdy się obudziła było już zupełnie
jasno. Przeciągnęła się i rozejrzała wokół siebie. Przy jej biurku, wpatrzony w
laptopa siedział Aleksander. Wiec to nie był sen. Mężczyzna naprawdę tu był,
wrócił do niej i nawet nie był na nią zły. Cieszyła się, że znowu go widzi, ale
chwilę później znów pojawił się strach. A co jeśli teraz, gdy Aleks jest tuż
obok Markus, albo tamci dwaj zechcą zaatakować również jego? Pragnęła jego
obecności, potrzebowała tego jak powietrza, ale czy przypadkiem nie narażała go
w ten sposób na ogromne niebezpieczeństwo? Nie chciała, aby z jej powodu
brunetowi stała się jakaś krzywda, wiedziała, że musi poradzić sobie z
problemami sama. Dlaczego więc nie umiała? Dlaczego za każdym razem, gdy
zostawała sama ogarniał ją tak paraliżujący strach, że momentami zapominała
nawet, że musi oddychać? Nie była wstanie pokonać lęków bez przyjaciela, więc
jak miałaby go ochronić? Z jednej strony czuła, że w mężczyźnie jest cos
niezwykłego, że jest niezniszczalny, a z drugiej obawiała się o jego
bezpieczeństwo, które po jego powrocie było zagrożone.
Odpędziła od siebie tą straszną myśl,
wstała po cichu i podeszła do biurka. Oparła brodę o głowę przyjaciela i
zajrzała w ekran laptopa.
- O czym czytałeś?- spytała, bo ten
właśnie zamykał stronę internetową, którą przeglądał. Rudowłosa zaśmiała się
cicho i wyrwała mu myszkę, po czym otworzyła historię wyszukiwania. Ta jednak
była wyczyszczona wstecz na ostatnie trzy godziny.
Anodytka chwyciła go za rękę i
pociągnęła na łóżko, na którym usiedli oboje, opierając się plecami o
wezgłowie.
- Aleks…- zaczęła niepewnie, lecz
złotooki wiedział już o czym myśli i o co tak bardzo boi się go zapytać.
- Nie.- odpowiedział stanowczo.- Nie
boje się ani Markusa, ani Rafaela i Nikodema, a z resztą jeśli chodzi o tych
dwóch, to coś mi się zdaje, że już więcej o nich nie usłyszysz. Możliwe, że
czasami spotkasz ich na mieście, ale nie będą cię więcej niepokoić.- zapewnił,
uśmiechając się szeroko, po czym znów odpowiedział na jej nieme pytanie.- Nie
zrobiłem im krzywdy, jeśli o to chodzi. Porozmawiałem z kim trzeba, aby dali ci
spokój.
- A Markus?- spytała niepewnie.
Brunet zaśmiał się gorzko.
- No cóż, nie widzę powodów do
strachu. To tylko osmozjanin i myślę, że bez problemu jestem w stanie sobie z
nim poradzić, nie musisz obawiać się o moje bezpieczeństwo, gdyż jestem pewny
swojej siły.- dla uspokojenia posłał jej szeroki uśmiech.
Faktycznie nie obawiał się, że
fizycznie nie poradzi sobie z wujem, byłby nawet pewny swojego zwycięstwa,
gdyby nie jeden mały fakt- strach. Z łatwością mógłby rozwalić faceta na
strzępy, ale obawiał się, że nie będzie umiał stawić mu czoła, że jest zbyt
słaby psychicznie, aby walczyć z nim tak jak z każdym innym, że podczas
ewentualnego starcia wszystko to, co spotkało go na Osmozie wróci i sprawi, że
znów będzie tym słabym, poniżonym chłopaczkiem, którym stał się przez kilka
ostatnich lat swojego życia.
Zastanawiam się, czy Kevinowi odwaga nie miesza się z głupotą. Wdzierać się do gabinetu szatana, podczad gdy wszyscy inni wolą nie zadzierać, pokornie jeździć sobie windą, cierpliwie. Szaleniec. Z drugiej strony - wszystko dla Gwen <3 Krzykiem, groźbami, ale załatwił jej bezpieczeństwo - a to takie rozczulające. Wrócili do siebie... A końcówka trochę niepokojąca, przygnębiająca - jakby zwiastun nadchodzących wydarzeniem. Z Markusem jeszcze sobie nie poradzili, czuję, że on znów uderzy... Świetny rozdział :) Pozdrawiam i czekam na new!
OdpowiedzUsuń