niedziela, 6 maja 2018

Ucząc się znów kochać 23

 Nie wiem jak to się stało, ale przerobiłam tę serię od nowa i jest. O wiele szybciej, niż przypuszczałam. Ucząc się znów kochać powraca. W głowie mam już mnóstwo pomysłów zarówno na dokończenie tej serii, jak i rozwinięcie tej nowej, ale wyświetlenia mówią same za siebie. Właśnie "Ucząc się znów kochać" najbardziej przypadło Wam do gustu i właśnie to mnie zmotywowało. Powracamy!!! :)




Nie mogła uwierzyć, że to właśnie tak miałoby się skończyć. Przecież miał do niej wrócić, mieli porozmawiać, miał być ojcem, nie mógł zginąć.
Już miała po raz kolejny się załamać, czuła nadchodzący atak szlochu, pierwsze łzy zbierały się w kącikach jej oczu. Ale nie, musiała odpędzić od siebie wszystkie straszne myśli, najpierw trzeba wszystko wyjaśnić, a później odnaleźć Kevina. Nie pozwoli mu zginąć, przecież mają stworzyć rodzinę.
Wiedziała już co powinna zrobić, ale była też świadoma tego, że najpierw powinna zadbać o siebie i dziecko. Z nadzieją na nadchodzący dzień położyła się spać.
*~*
Gruchot opadł na środku polany za lasem, w miejscu, gdzie nie będzie budził podejrzeń, gdzie nikt go nie dostrzeże. Kobieta wybiegła na zewnątrz, po czym oddaliła się nieco od maszyny i zawisła w powietrzu. Jej ciało otoczyła różowa poświata, a oczy zabłysły.
- Via Esporow Via Esprolixas Capti Capters Few Sonmow Lenton Oway On Respicklas Lokis Lusses Via Astendus Ocultes Ienwuar.- wyszeptała, a już po sekundzie przed nią stały wrota do gdziekolwiek.
Zadowolona z siebie podeszła do drzwi, po czym wymamrotała coś pod nosem. Wrota rozchyliły się, a ona w końcu mogła przekroczyć próg Legerdomeny. Gdy tylko znalazła się w krainie magii jej ciało przeszyła ogromna, nieporównywalna z niczym siła. Uwielbiała to uczucie, tutaj czuła się potężna, niezniszczalna. Jakby cały świat był u jej stóp.
Zatrzymała się gwałtownie, czując jak jej syn ożywia się. Miała wrażenie jakby jej nienarodzony potomek wręcz tańczył radośnie w brzuchu. Uśmiechnęła się pod nosem. Wyglądało na to, że Devlin odziedziczy po niej moce, a nieograniczona siła Legerdomeny działała na niego już teraz.
- Potrzebuje pomocy!!- wrzasnęła, stając na środku kamiennego mostu. Nie musiała czekać długo. Już po chwili przednią stał alfa, przywódca smoków, które poznali będąc na Sodomie.
- Gwendolyn, witamy w…
- Nie teraz.- przerwała mu stanowczo. Kevin cię potrzebuje.
*~*
Akademia hydraulików nr A - 280 – C, najpotężniejsza, najlepsza, ponoć niezniszczalna właśnie tonęła w gruzach. Jak to możliwe? Przecież była zaprojektowana i zbudowana tak, aby nikt nie mógł jej zniszczyć, miała być miejscem awaryjnym, bazą, schronem, gdzie mogliby schronić się najbardziej pożądani do zabicia. Był to największy projekt kosmiczny tego milenium, a jednak…
Jak to mogło się stać? No właśnie. Wszyscy przeoczyli jedno nazwisko na liście ostatnich osób pracujących przy jej wykończeniu. Bo kto mógłby się spodziewać, że niepozorny, słaby, zwykły człowiek mógłby zaprojektować i zamontować lukę, specjalny błąd, umożliwiający zniszczenie idealnego schronu w ułamku sekundy. Wykonanie tak poważnej usterki, niemożliwej do zlokalizowania, naprawienia, a tak łatwej do wykorzystania niemal graniczyło z cudem. Ale on wyprzedzał wszystkich. Bo jak nikt poza nim nie mógł wpaść na to, że najbardziej wytrzymałe miejsce w kosmosie będzie najbardziej pożądanym do podbicia? Nikt.
Krążył po ostatnich ocalałych korytarzach, właśnie tych, do których dostęp mieli jedynie nieliczni, o których wiedziało mniej istot, niż miał palców u jednej ręki, tych, które miały pomóc przetrwać najbardziej destrukcyjny moment akademii. Cała galaktyka już drżała ze strachu, wiedząc, co się tutaj wydarzyło, tylko on jeden spokojnie czaił się w najgłębszych zaułkach, niemal tuż przy jądrze gwiazdy, na której była umiejscowiona, powoli, według dokładnego planu torował sobie drogę ku pozostałościom akademii, aby dobić pogorzelców, a następnie przejąć kontrolę.
Jeżeli ktokolwiek myślał, że można przechytrzyć obecnie najlepszego hydraulika, jakiego widział wszechświat to grubo się mylił.
Przez ostatnie lata swojej działalności zdobył więcej odznaczeń, niż niejeden podczas całej swojej kariery, a także nauczył się panować nad strachem. Przerażenie było jego wyznacznikiem, pomagało unikać niebezpieczeństwa, ale odpowiednio okiełznane motywowało do działania, tylko on jeden potrafił wygrać z tymi, których same imię budziło przerażenie. Miał jeszcze jedną, ciemną stronę. Bezwzględność. Bez zawahania potrafił odbierać życie. Zarówno swojemu największemu wrogowi jak i najlepszemu przyjacielowi, kompanowi. Na sumieniu miał więcej istnień, niż najwięksi przeciwnicy Bena Tennysona, ale jeśli zabijał, to tylko i wyłącznie w słusznej sprawie. Nie mógł pozwolić sobie na litość. Albo odbierał życie, albo mógł oddać własne. To właśnie te cechy sprawiły, że teraz mógł uratować to, co mogłoby się wydawać, że sam przed chwilą zniszczył.

wtorek, 3 kwietnia 2018

Zacząć od nowa....



Siedział na swoim łóżku klnąc pod nosem, nie rozumiał jak rodzona matka może mu zrobić coś takiego. Jak mogła zajść w ciążę z tym dupkiem i to jeszcze tuż przed tym jak skończył 19 lat. Dzisiaj miał właśnie urodziny a za kilka miesięcy miał bawić ich bachora? Nie, nie mógł sobie na to pozwolić, on na pewno nie będzie robił za niańkę tej małej suki, bo tak myślał o swojej nienarodzonej siostrze. Gdyby tylko wiedział wcześniej, może mógłby coś zrobić, namówić matkę na aborcje, albo doprowadzić jakoś podstępnie do poronienia, a teraz? W połowie czwartego miesiąca jest już zdecydowanie za późno. Nie wiedział, co ma zrobić, ale na pewno nie zamierzał mieszkać z tym bękartem pod jednym dachem. Wystarczało mu już, że musi tolerować ojczyma w swoim domu, którego niecierpki, a za chwilę miałby jeszcze oglądać spłodzonego przez niego bachora. Miał swój wynajęty garaż, w którym trzymał swojego gruchota i to w nim postanowił od dzisiaj zamieszkać. Nie potrafił i nie chciał już dłużej brać w tym wszystkim udziału. Westchnął cicho, pakując ostatnią torbę. Musiał się jak najszybciej stąd wynieść, nie chciał stawać twarzą w twarz ze swoją matka, postanowił wyjść z domu zanim się obudzi, a o wszystkim poinformować ją telefonicznie lub wiadomością.
*~*
Nie wiedziała co ma myśleć. Bała się, że coś złego dzieje się z jej ukochanym, ostatnio był taki dziwny, non stop milczał, nie chciał z nią rozmawiać, bała się, że chłopak znowu wpakował się w kłopoty. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jego kryminalna przeszłość będzie ciągnęła się za nim do końca życia i zawsze znajdzie się ktoś lub coś przez co może się do niej zbliżyć ponownie. Mimo wszystko miała nadzieję, że gdyby coś było nie tak przyszedłby do niej po pomoc. Przecież była jego dziewczyną i najlepszą przyjaciółką, z każdą sprawą starali się radzić sobie wspólnie.
Gdy jednak powoli zaczynało się ściemniać postanowiła udać się do niego do domu. Wzięła samochód swojego ojca i ruszyła w drogę.
Drzwi otworzyła jej brunetka o niebieskich oczach. Na widok rudowłosej przez twarz kobiety przemknął uśmiech, który znikł równie szybko jak się pojawił wyparty przez troskę, wyraźnie rysującą się na jej pobladłej twarzy.
- Dzień dobry pani Levin.- przywitała się, posyłając w stronę kobiety ciepły uśmiech.- Jest Kevin w domu? Od rana nie odbiera ode mnie telefonów, a dziś są jego urodziny, zawsze spędzaliśmy je razem, lecz dzisiaj nie mam z nim żadnego kontaktu, zaczynam się martwić.- Wyrzuciła z siebie na jednym wdechu.
- Przykro mi kochanie, ale Kevina nie ma, wyprowadził się dzisiaj z samego rana bez słowa, nie wiem jak mam ci pomóc drogie dziecko.-odpowiedziała smutno. Teraz już wiedziała skąd troska i zmartwienie w oczach brunetki.
Gwen przytuliła mocno kobietę, nim zastanowiła się co robi, po czym ponownie uśmiechnęła się do niej, a jej oczy zabłysnęły różem. – Niech się pani nie martwi, szybko go znajdę. Już! Mam go! Nic mu nie jest, spróbuję z nim porozmawiać i sprowadzić do domu.- obiecała, odwracając się na pięcie po czym ruszyła szybko powrotem do auta. Chciała jak najszybciej znaleźć się obok ukochanego, dowiedzieć się o co chodzi i udzielić pomocy jeśli tylko będzie w stanie. Nie chciała, aby jej luby cierpiał, a wyraźnie czuła silną złość miotającą młodym mężczyzną.
Nigdy z nikim nie czuła tak silnej więzi, nawet z Benem czy własnymi rodzicami. Gdy tylko pomyślała o Kevinie w ułamku sekundy była w stanie odnaleźć jego położenie, a także odczytać miotające nim emocje, wiedziała czy akurat jest zły, smutny, czy jej potrzebuje, czy może lepiej byłoby trzymać się z daleka. Nie wiedziała jak dokładnie to działa ale w stosunku do chłopaka jej moce działały niemal idealnie i natychmiastowo, rozwinęła w sobie zdolność odczytywania jego potrzeb. Ku jej zaskoczeniu z nim jeszcze do niedawna było tak samo. Niemal w sekundę odgadywał czego potrzebuje. Nie miał co prawda nadludzkich mocy w tym kierunku, ale wystarczyło, że na niego spojrzała, a on już wiedział, że ma przynieść jej coś do picia, podać koc kiedy zaczynała marznąć, albo po prostu podejść, przytulić i podnieść na duchu.
Weszła niepewnie do obskurnego pubu znajdującego się na obrzeżach miasta i rozejrzała się po nim uważnie. Nie mogła jednak odnaleźć ukochanego chłopaka. Stanęła na środku sali i skupiła swoją uwagę na osmozjaninie starając się przy tym aby nikt nie dostrzegł jej mocy. Nie chciała w tej chwili zwracać uwagi szemranego towarzystwa, nie miała czasu popisywać się swoją magią, jedyne czego pragnęła to znaleźć się obok Kevina. Uśmiechnęła się pod nosem kierując swoje kroki w stronę toalety. Jedyne co ją niepokoiło to zmiana nastroju chłopaka, cała jego złość gdzieś zniknęła, zastąpiona błogim spokojem, chwilową przyjemnością i wyrzutami sumienia. Czyżby brunet właśnie był pod wpływem jakiś środków odurzających i mimo ucieczki od problemów przemawiały przez niego resztki rozsądku?
Weszła do toalety, odrzucają c od siebie wszystkie myśli i stanęła jak wryta. Spojrzała z bólem na ukochanego, który właśnie wpijał się w usta pięknej blondynki. Dłonie chłopaka błądziły po jej ciele łapczywie, zbliżając się niepokojąco do pośladków . Zszokowana wydała z siebie wściekły warkot, po czym szarpnęła niedoszłą kochankę partnera za włosy, odciągając ją od bruneta. Jej oczy zabłysły różem od niepohamowanej złości.
-Jeśli nie chcesz mieć problemów, wynoś się stąd w tej chwili dziwko!- warknęła przez zaciśnięte zęby, rzucając kobiecie mordercze spojrzenie.
Blondynka przerażona uciekła z toalety, próbując powstrzymać łzy przerażenia. Gwen natomiast stanęła naprzeciwko osmozjanina i spojrzała w jego zmieszane, przerażone oczy.
- Przyszłam tutaj, ponieważ się o ciebie martwiłam, ale cieszę się, że poradziłeś sobie sam.- wyszeptała zrezygnowana, po czym zniknęła w obłokach różowego dymu.

niedziela, 4 marca 2018

Dlaczego zniknęłam?

Hej. Ostatnio z nudów odpaliłam stare konto na gadu i ku mojemu zaskoczeniu przez ostatnie tygodnie dostałam kilka prywatnych wiadomości dotyczących bloga. Chociaż myślałam, że już nikt tu nie zagląda, pytaliście czy wracam czy ten blog już umarł. Nie raz mówiłam, że nienawidzę niedokończonych spraw i nie chciałabym, aby ten blog był jedną z nich, lecz szczerze mówiąc straciłam do tego serce. Obie historie były napisane w przód na około 20 rozdziałów, które niestety zniknęły wraz z nagłą awarią komputera. Kilkakrotnie podjęłam próbę ich reaktywacji, lecz nie wyszło mi to tak dobrze jakbym chciała. Ciężko od nowa napisać tak ogromny kawał historii.
Nie jestem pewna, czy uda mi się to dokończyć, chociaż na pewno jeszcze spróbuję, lecz po tak długim czasie będę musiała odświeżyć sobie pamięć. Na tę chwilę jeśli już mam wracać to z czymś zupełnie nowym. Także decyzja należy do was.
Ruszamy z nową historią czy wolicie poczekać X czasu na powrót i dokończenie poprzednich?

wtorek, 19 lipca 2016

Ucząc się znów kochać 22

Nie zdążyła nawet się poruszyć, a mężczyzna już siedział na miejscu swojego podwładnego i przytulał ją czule. Po jego policzku spłynęła łza, czym bardzo ją zaskoczył.
- Nigdy więcej tak mnie nie strasz, dobrze?- szepnął jej do ucha, nawet na moment nie rozluźniając uścisku, jakby bał się, że gdy tylko to zrobi ona zniknie.- Jak dowiedziałem się, że cię nie ma, nie wiadomo gdzie i jak dawno temu wyszłaś, jest już późno, a ty nie odbierasz telefonów… Boże… gdyby coś ci się stało… Tobie, albo naszemu dziecku… Nie przeżyłbym tego.
- Naszemu dziecku…- powtórzyła po nim cicho. Teraz już wiedziała, że musi powiedzieć mu prawdę.
*~*
Obudziła się nagle i zderzyła z okrutną rzeczywistością. Nadal znajdowała się na dworze, siedziała na tym samym przystanku, na którym zasnęła, a w dodatku zrobiło się dosyć chłodno. Natychmiast poczuła dobijający smutek, po jej policzkach zaczęły spływać słone łzy. Otarła je pospiesznie i ruszyła w powrotną drogę do domu.
Gdy stanęła pod blokiem powoli robiło się już jasno, ale nie przejmowała się tym, postanowiła, że nie pójdzie dziś na uczelnie, tylko porządnie odpocznie. Udało jej się wśliznąć do pokoju, nim ktokolwiek się obudził, więc szybko się przebrała i położyła do łóżka. Miała szczęście, bo w tej samej chwili do jej pokoju weszła pani Levin. Kobieta wydała się jej dziwnie smutna i przygaszona.
- Coś się stało?- spytała cicho, od razu tego żałując, gdyż natychmiast w jej oczach dostrzegła rozpacz. Brunetka szybko jednak nad tym zapanowała i uśmiechnęła się blado.
- Nie, ale wiem, że nie było cię do rana, widziałam przez okno jak wracałaś.- odpowiedziała łagodnie.- Nie będę cię męczyć pytaniami, ale uważam, że powinnaś odpocząć, przespać się trochę. Powiedziałam twojej mamie, że byłam tu niedawno i źle się czujesz, zostań w domu i wyśpij się porządnie kochanie.- wyjaśniła, ale anodytka czuła, że coś jest nie tak, że kobietę wyraźnie coś gnębi.- Ach, jeszcze jedno. Czy zanim Kevin wyjechał? Rozmawiałaś z nim?- spytała cicho, patrząc jej głęboko w oczy.
- Próbowałam.- przyznała smutno.- Ale nie zdążyłam. Wiesz… Myślę, że to nawet lepiej, że on wcale by go nie chciał.- odpowiedziała, próbując powstrzymać napływające łzy.
- Nie wiem, czy powinnam ci to mówić, ale… Myślę, że on by tego chciał, chciałby abyś wiedziała.- zawahała się chwilę po czym kontynuowała, ale głos jej się zmienił. Stał się cichszy i drżał wyraźnie.- Tuż po nas Kevin również ze mną rozmawiał. Powiedział mi wtedy… Wyznał, że jest gotów o ciebie walczyć, a nawet pragnie przysposobić sobie twoje dziecko. Nigdy nie wątp w jego uczucie do ciebie, bo jest ono tym jedynym, najsilniejszym. Miał ci to powiedzieć tuż przed przyjazdem Nathaniela.- wyjaśniła, po czym posłała jej blady uśmiech.- Tak tylko chciałam, żebyś wiedziała, teraz odpocznij, dobranoc.- szepnęła i opuściła jej pokój.
Ciałem dziewczyny wstrząsnął szloch. Wiec jednak Kevin ją kochał, a do tego chciał wychować z nią syna. Teraz byłą pewna, że ucieszyłby się wiedząc, że to właśnie jego syna urodzi. Może powinna mu to powiedzieć wcześniej? Może gdyby wiedział… Może nie zostałby tam, na tej planecie, tylko wróciłby do domu.
Wiedziała, że na te pytania nie pozna odpowiedzi, póki jej ukochany nie wróci do domu, ale wiedziała też, że teraz ma na kogo czekać, że jest dla niego ważna, że na pewno będzie chciał do niej wrócić. Nie rozumiała tylko jednego. Dlaczego matka Kevina zdecydowała się jej wyjawić to wszystko? Dlaczego nie dała jemu takiej szansy? Zastanowiła się chwilę i nagle ogarnęło ją przerażenie. Pani Levin była smutna, wyglądała na zrozpaczoną. „Chciałby abyś wiedziała…” Czyżby kobieta wiedziała coś, o czym ona nie ma pojęcia? Dlaczego nie spała w nocy? Nie, to nie mogło tak być. Jemu nie mogło stać się nic strasznego, po prostu nie mogło.

środa, 13 lipca 2016

Odnaleźć siebie II część 30

Jej, troszkę mnie nie było, ale cóż... Wracam? Możliwe, chociaż niepewne. :D




Od tamtego wieczoru minął już ponad tydzień, podczas którego bohater zdążył uporządkować sprawy rodzinne. Gwen obiecała pomagać mu w misjach, co też od tamtej pory regularnie czyniła, a nawet raz zabrała ze sobą Aleksandra, który okazał się świetnym wojownikiem. Oczywiście mężczyzna przez cały czas pilnował się, aby nie używać mocy, których rzekomo nie posiadał. Mimo zdolności nowego pomocnika i tego, że ostatnio otworzył mu oczy szatyn nie darzył go sympatią, gdyż był nim przerażony. Już dawno chciał pogadać z kuzynką o tym, co zaszło u niego w domu, ale jak do tej pory nie było ku temu okazji.
Dzisiaj postanowił zaprosić swoją kuzynkę do siebie na kolację, gdyż jego żona z synem wyjechali do matki Azjatki na non. On musiał zostać ze względu na pracę, ale tym razem Julia nie robiła mu wyrzutów, gdyż widziała jego poświecenie i starała się rozumieć, że czasami ma prawo stawiać bezpieczeństwo Ziemi jako priorytet.
Kuzynka była u niego równo o godzinie 17, razem przygotowali kolacje i razem zasiedli do stołu. Gdy już kończyli jeść Ben postanowił opowiedzieć jej kilka słów o Aleksie.
- Posłuchaj…- zaczął niepewnie.- Ostatnio odwiedził mnie twój nowy chłopak i…
- Wiem, mówił mi, że tu był, mówił, że masz jakieś problemy, że chce ci pomóc, ale nie zdradził nic więcej, w sumie uznałam ten wieczór jako dobrą okazję do rozmowy, dlatego nie zabierałam jego i mamy ze sobą. Co się dzieje.
- Już nic, faktycznie mi pomógł, ale… Gwen, z nim jest coś nie tak, uważaj na niego, proszę. On zrobi ci w końcu krzywdę. Gdy był u mnie… Wstąpił w niego jakiś demon, wyglądał potwornie, a te jego moce… Są przerażające.
- Jakie moce?- spytała udając zaskoczenie.
- Jakby z piekła rodem.- szepnął ponuro.- Rozumiem, że darzysz go uczuciem, ale proszę, nie daj się zaślepić, bądź czujna.
- Nie martw się.- rzuciła lekko z uśmiechem.- Aleks nie zrobiłby mi krzywdy. Pamiętasz, co stało się tam, na cmentarzu? Uratował mnie wtedy, z resztą… Znam go bardzo dobrze i wiem, że nie zrobiłby nic, co mogłoby mi zaszkodzić, dba o mnie. A to, co widziałeś… Może maił jakiś powód, aby tak postąpić, wiem, że dla ciebie również chce dobrze, jesteś moim kuzynem, nie skrzywdzi cię.
- Nie jestem tego pewien.- burknął, chociaż doskonale wiedział, że gdyby nie on jego życie powoli ległoby w gruzach, a Julia odeszłaby w końcu od niego, zabierając ukochanego syna.
Tutaj ta rozmowa się skończyła, Gwen nie chciała dłużej wysłuchiwać jego zarzutów względem swojego ukochanego, a szatyn postanowił uszanować decyzje zielonookiej.
*~*
Następnego dnia, gdy posiadacz omnitrixa czekał na swoją małżonkę i syna, aż wrócą od teściów usłyszał głośne walenie do drzwi. Nim zdążył wstać, aby otworzyć w salonie stał już Aleksander, patrząc na niego z ponurą miną. Na sam jego widok szatyna przeszedł zimny dreszcz.
- Czego chcesz.- warknął wrogo, ale ku jego zaskoczeniu nie usłyszał w odpowiedzi tego przeraźliwego tonu, lecz wyczuł w nim histerię.
- Gwen.- wymamrotał drącym tonem.- Została u ciebie na noc?
- Nie.- odpowiedział już spokojniej.- Przecież mieszka z mamą Kevina i ty o tym doskonale wiesz.
- Wiem, ale miała przyjść do mnie do domu, gdy wyjdzie od ciebie, nie przyszła, mama mówi, że tam też jej nie było, ale nie martwiła się, bo miała nocować u mnie.
- Jak to nie przyszła?!- krzyknął przerażony.
- Nie wiem, zniknęła, a ja nawet ze swoją mocą nie mogę jej znaleźć, martwię się.
- Spokojnie.- powiedział opanowanym głosem. Zaskoczyło go przerażenie na twarzy mężczyzny i histeria w jego głosie.- Sprawdź wszystkie miejsca, które przychodzą ci do głowy, ja uczynię to samo, razem ją znajdziemy, tylko się nie denerwuj, na pewno nic jej nie jest.
- O Ty Książę wygnania, mimo wszystkie klęski, niepokonany nigdy i zawsze zwycięski. O Szatanie mej nędzy długiej się ulituj.- wykrzyknął panicznie.
- Wybacz, ale litania do Szatana nam raczej nie pomoże.- warknął w chwili gdy obok nich zmaterializował się Lucyfer.
- Tobie nie. – odpowiedział z uśmiechem, dosiadając kocura.- Idziemy jej poszukać, mam nadzieję, że nam pomożesz.- stwierdził, a chwilę później obaj zniknęli.
Oblecieli z Lucyferem całe Bellwood, ale nie znaleźli żadnego śladu rudowłosej. W chwili, gdy mięli już wracać do Tennysona, aby zapytać go o postępy kocur zaczął lądowanie, a gdy stał już na ziemi zaryczał głośno i puścił się biegiem.
- Co ty robisz?- warknął wściekle diabeł, kopiąc go mocno w łopatki.
- Kevin, potrzebuje mnie, nauczyłem go jak mnie przyzywać. Właśnie to zrobił.- odpowiedział spokojnie, przyspieszając kroku.
- Dobrze, najpierw pomożemy młodemu, a później lecimy do Bena.- zgodził się z nim i w tym samym momencie zatrzymali się pod domem państwa Yamamoto. Drzwi od domu były wyważone a jego wnętrze splądrowane. Diabeł zeskoczył z grzbietu pumy i popędził na piętro, gdzie ukrytego w szafie znalazł bratanka swojej lubej.
- Co się stało?- spytał, wyciągając go ze środa. Chłopiec cały drżał, a po jego policzkach spływały łzy.
- Mama- wybełkotał cicho.- Porwał ja jakiś pan.
- A babcia i dziadek?- spytał odruchowo.
- Nie, wyjechali na dwa tygodnie, mama miała zamknąć dom i mieliśmy wrócić do domu.
- Spokojnie, znajdę ją, przysięgam.- obiecał, tuląc mocno chłopca.- Widziałeś go, tego, który ją porwał, jak on wyglądał?
- Był wysoki, miał czarne włosy i takie siwe oczy, był przerażający, mówił coś o cioci i tacie, że oni też już są jego. Nie pamiętam więcej, wyszlochał, mocniej wtulając się w mężczyznę, który zadrżał ze strachu. Markus. To na pewno był on. Nagle zrozumiał dlaczego Gwen zniknęła. Jego wuj chciał dobrać się do niego poprzez jego rodzinę. W końcu wciąż nie wiedział, że już od dawna jest martwy.
- Spokojnie, uratuje ciocię i mamę, teraz chodź, jedziemy ostrzec twojego tatę, myślę, ze jak na razie jest bezpieczny.- powiedział spokojnie, biorąc go na ręce i wybiegając przed dom...

sobota, 28 listopada 2015

Odnaleźć siebie II część 29

Po raz pierwszy od kilku dni spał tak dobrze. Przespał kilkanaście dobrych godzin, cały czas śniąc o swojej ukochanej. O tym jak wyglądałoby ich życie, gdyby żył, gdyby byli teraz razem na Ziemi jako zwykli śmiertelnicy. W końcu jednak nadszedł moment, w którym się obudził. Gdy otworzył oczy ujrzał Gwen, która leżała spokojnie obok niego w piżamie z siwej koszulki i białych szortów.
- Wiesz, miałem zabawny sen. Śniło mi się, że byłaś Szatanem, uratowałaś mnie.- szepnął jej do ucha.
- To nie był sen skarbie, ktoś musiał ich zdegradować, a mnie jakoś się udało. Lucy bardzo mi w tym pomógł, wiesz? Gdyby nie on… Pewnie byłabym już mieszkanką Niższej Arkadii, ale jeszcze żyję.- zaśmiała się, składając na jego wargach namiętny pocałunek.- Jak się czujesz? Powinno być dobrze, a jak jest?- spytała z troską w głosie.
- Sprawdźmy to.- mruknął, oddając pocałunek, po czym zaśmiał się cicho.- Boże, sypiam z samym Szatanem.- wymamrotał, ściągając z niej koszulkę.
- A to bardzo niedobrze.- szepnęła, uśmiechając się szeroko.
*~*
Po ogarnięciu najważniejszych spraw, czyli umieszczeniu poprzednich władców w więzieniu, oraz uczynieniu Lucyfera swoim zastępcą, postanowiła zabrać Kevina na Ziemię do swojej matki, która zapewne bardzo się o nią martwiła. Z tego wszystkiego nie wiedziała już nawet ile minęło czasu, a przecież dostała tylko trzy dni. Powinna porzucić piekielne sprawy i oddać władzę pierwotnemu Szatanowi, ale spodobało jej się, że teraz sama obejmowała to stanowisko. Na razie uczyniła Lucyfera zastępca i prawą ręką, bo przecież nie mogła być w Piekle non stop, miała swoje Zycie, a ktoś musiał trzymać rękę na pulsie.
Pożegnała się z Aro, prosząc go, by pilnował wierności Lucyfera, po czym stworzyła na ścianie swojego gabinetu przejście na Ziemię do salonu. Wiedziała, że mam jest teraz w pracy, więc nie musiała się obawiać, że ta mogłaby się czegoś domyślić. Gdy tylko znaleźli się w mieszkaniu udała się do swojego pokoju, ciągnąc ukochanego za sobą. Położyli się na jej łóżku, po czym mocno go przytuliła.
- Teraz już wszystko będzie dobrze, musi być.- szepnęła mu do ucha.
- Tak, u nas tak, ale martwię się o Bena.- odpowiedział, przeszywając ją wzrokiem.- Myślę, że twój kuzyn potrzebuje pomocy. Ale nie martw się kochanie, wiem jak mu pomóc.
- Ben doskonale sobie radzi, nie potrzebuje pomocy, jest dużym chłopcem, daj spokój.- zaśmiała i pochyliła, aby go pocałować, ale on wstał z łóżka, odpychając go lekko.
- Pozwól, że sprawdzę, czy wszystko z nim w porządku, sam.- poprosił stanowczo, lecz łagodnie.- Ty zaczekaj tutaj na mamę.
*~*
Znowu pokłócił się z Julią, która zarzucała mu, że poświęca za dużo czasu na pracę, ale on po prostu nie miał wyjścia. Z całego oddziału został sam. Musiał bornic Bellwood, a oprócz tego starał się dowiedzieć czegoś o tajemniczym Aleksandrze, który ostatnio potraktował go w tak bezczelnym sposób. Jakby miał mało problemów Kevin był coraz bardziej zbuntowany i przestawał go słuchać. Nie rozumiał dlaczego, bo przecież Gwen i Julia nie miały z nim żadnego problemu.
Miał ochotę, się trochę zrelaksować, odprężyć, ale marihuana nie dawała mu już tyle przyjemności, co kiedyś. Faktycznie, gdy palił było fajnie, ale to nie pozwalało do końca uciec od problemów. Tydzień temu jakiś mężczyzna polecił mu amfetaminę. Na początku nie chciał tego brać, ale w końcu spróbował. Od tej pory już nie brał. Amfa dawała mu kopa, ale chciał uniknąć zjazdu, który nadchodził później. Dzisiaj jednak czuł, że już nie da rady, że poturbuje kopa.
Z kieszeni wyjął woreczek z narkotykiem, po czym zażył sporą ilość. Już po kilku minutach poczuł jak jego umysł ogarnia euforia, a ciało nabiera sił.
Miał wziąć jeszcze trochę, ale nagle poczuł jak cała energia go opuszcza, serce gwałtownie przyspiesza, a ciało przeszywa ogromny ból. Upadł na ziemię, zwijając się w kłębek i zawył z bólu. Wszystko trwało dobrą minutę, która wydawała m mu się wiecznością. Był pewien, że tego nie wytrzyma, ale w końcu nadeszła oczekiwana ulga. Wstał powoli z ziemi, usiadł na kanapę i przygotował sobie drugą porcję, którą zamierzał żarzyć, mimo tego, co wydarzyło się przed chwilą. Nie zdążył jednak tego zrobić, bo usłyszał głośne trzaśnięcie drzwi.
- Nawet takie cierpienie nie powstrzyma cię przed ćpaniem.- warknął tak okrutnie wściekłym tonem, że mężczyzna aż podskoczył w miejscu.
- Aleks.- mruknął, domyślając się, że chłopak jej kuzynki jest sprawcą jego cierpienia.
- Ostrzegałem cię, że narkotyki, to kiepski pomysł, nie słuchasz, to masz.- powiedział tak przeszywającym tonem, jakby przez jego gardło przemawiały wszystkie diabły i pstryknął palcami. Biały proszek znajdujący się w woreczku uniósł się w powietrzu, po czym z ogromną energią wbił się do gardła szatyna. Zielonooki zaczął się krztusić, a chwilę później poczuł, że nie może złapać powietrza, lecz gdy miał się już udusić wszystko ucichło.
- Kim ty jesteś go cholery?!- wrzasnął z coraz większym przerażeniem.
- Ja? Jestem twoim największym koszmarem, osobiście dopilnuję, żeby Julia przestała się z tobą męczyć. Zajmij się w końcu żona i dzieckiem, zamiast spędzać wolne chwile na braniu tego gówna. Albo dasz sobie pomóc, albo zrobię to w taki sposób, że nim się ogarniesz będziesz błagał mnie o śmierć na kolanach, będziesz łkał i modlił się o ostatni wdech, który i tak nie nadejdzie, bo przecież masz rodzinę, nie możesz ich zostawić. Radzę ci po dobroci, przemyśl to sobie dokładnie i przyjmij moja pomocną dłoń.
- Nie no, teraz to przegiąłeś. Czy ty w ogóle wiesz kim ja jestem?- warknął, rzucając mu wrogie spojrzenie.
- Nazywasz się Benjamin Kirby Tennyson. Masz 28 lat, żonę Julię i syna Kevina, kuzynkę Gwendolyn, matkę Sandrę, ojca Carla. Gdy miałeś 10 lat…
- Nie o to mi chodzi! Jestem posiadaczem omnitrixa i…
- I zapatrzonym w siebie gówniarzem.- dokończył, śmiejąc się pod nosem.- Czas się kończy. Dokonałeś już wyboru chłopcze?
- Oczywiście.- odpowiedział, uderzając w tarcze zegarka na lewym nadgarstku.- Gigantozaur!- krzyknął, lecz wciąż pozostawał w ludzkiej postaci.- Co jest?- mruknął pod nosem, patrząc tępym wzrokiem na zegarek.
- Tylko na tyle cię stać?- spytał, wybuchając głośnym śmiechem.- Pozwól, że teraz ja się popiszę.- powiedział, a jego oczy zmieniły barwę na krwistą czerwień, a w miejscu, gdzie wcześniej znajdowały się źrenice zatańczyły ogniste płomyczki. Jego twarz pobladła, przybierając trupi kolor, a rysy twarzy wyostrzały, nadając jej agresywniejszy wygląd. Pstryknął palcami, sprawiając, że całe pomieszczenie stanęło w ogniu.- Pytam po raz ostatni. Rzucisz to gówno w cholerę, czy mam ci w tym pomóc?!
- Zaraz ja pomogę Tobie.- syknął, zamierzając po raz kolejny spróbować użyć omnitrixa, ale nie mógł ruszyć ręką. Spojrzał wystraszony na swojego gościa i po raz pierwszy przeszył go dreszcz. Nagle zrozumiał, że nie ważne jak bardzo by się starał nie ma szans.
- Dobrze ci radzę, zajmij się Kevinem i Julią, a dragi sobie daruj. Jesteś już, a raczej byłeś uzależniony, oczyściłem twój organizm z tego syfu i nigdy więcej po niego nie sięgaj, bo może się to dla ciebie źle skończyć. Zrozum, że jak już cię to gówno zabije nie będę mógł cię wskrzesić, nie dysponuję aż taka mocą. Będę wiedział, jak będziesz chciał wziąć i za każdym razem będę cię odwiedzał, a każda wizyta sprawi ci większy ból napawa większym strachem. Spróbuj, jeśli tak bardzo tego chcesz.- wymamrotał, po czym zniknął w płomieniach, niszcząc wcześniej resztę narkotyku.
Oszołomiony bohater opadł ciężko na kanapę, dysząc ze strachu. Spojrzał na rękę, po czym poruszył nią, upewniając się, że jest sprawna. Nie zdążył nawet mrugnąć, a przed jego oczami pojawił się ogromny bukiet kwiatów, najnowsza część ulubionej gry jego syna i bilet dla trzech osób do cyrku. Ben bał się kiedyś klaunów, ale jego syn ich uwielbiał. Uśmiechnął się lekko. Wiedział już, co powinien teraz zrobić.

sobota, 14 listopada 2015

Ucząc się znów kochać 21

Od dnia, gdy wyjechał minął miesiąc i właśnie dostała informację, że oddział osmozjanina wyruszył kilka godzin wcześniej w drogę powrotną i dzisiaj około pierwszej w nocy będzie mogła go zobaczyć, jeśli pojedzie po niego do hangaru, gdzie chłopak zostawiał swojego gruchota. Były to dwie godziny drogi, ale czuła, że musi go zobaczyć, więc nie miała innego wyjścia, jak tylko wyruszyć mu na spotkanie. Wiedziała jednak, że matka nie puści jej pod koniec piątego miesiąca ciąży w środku nocy na „wycieczkę”, więc musiała się po prostu wymknąć. Spakowała na drogę małą przekąskę i coś do picia, po czym najciszej jak tylko potrafiła wyśliznęła się z mieszkania. Wsiadła w samochód i ruszyła w drogę. Nie chciała jednak jechać zbyt szybko, więc na miejsce dotarła spóźniona. Gdy wjechała do hangaru gruchot już tam stał, a na miejscu zastała jedynie Nathaniela. Wysiadła szybko z samochodu i posłała podwładnemu osmozjanina ciepły uśmiech.
- Czekałem na ciebie.- szepnął, przeszywając ją wzrokiem. Kobieta poczuła jak jej ciało przeszywa zimny dreszcz, Już wiedziała, że chłopak nie ma dla niej dobrych wiadomości.
- Coś poszło nie tak? Nie uratowaliście ich?
- Cóż… Udało nam się odbić cały odział. Gdy tylko znaleźli się na pokładzie gruchota otrzymałem od Kevina rozkaz ewakuowania się z bazy wrogów…
- Ale?!- warknęła, wiedząc, że szatyn chce jej przekazać złe wiadomości.
- Kevin wydał rozkaz na odległość, nie wrócił na pokład. Nie wolno mi podważać jego rozkazów, odlecieliśmy.- szepnął, nie patrząc jej w oczy.
*~*
Od trzech dni nie wychodziła z pokoju, chyba, że szła na uczelnię. Od razu po wykładach zamykała się u siebie i nie otwierała nikomu, poza swoją niedoszłą teściową. Nie mogła uwierzyć w to, że Kevin postąpił tak głupio. Jak mógł odesłać oddział, samemu nie wracając do domu? Przecież mieli porozmawiać, miała powiedzieć mu, że jest ojcem jej dziecka, że wciąż go kocha… A teraz? Teraz nawet nie wiedziała czy jeszcze kiedykolwiek dane będzie jej go zobaczyć, czy on w ogóle jeszcze żyje.
Całymi dniami wpatrywała się w ulicę, gdzie ostatnio widziała samochód bruneta. Od tamtej pory już go nie zobaczyła, ale w głowie wciąż miała jego słowa. „Czekaj na mnie, wrócimy do tej rozmowy, to, co chcę ci przekazać jest bardzo ważne, nie zapominaj, że musimy porozmawiać” Dlaczego nie wrócił, skoro kazał jej czekać? Dlaczego porzucił ją i zostawił w niepewności?- po raz kolejny zadała sobie te same pytania i nagle zrozumiała. W głowie po raz kolejny usłyszała jego głos, ale tym razem mówił zupełnie co innego. „Zostanę z Tobą do porodu, później zrzeknę się praw ojcowskich i wyjadę.” Miał zostać z nią do porodu, ale może zmienił zdanie? Może wykorzystał misję jako idealny moment, aby zostawić ją i dziecko? Mężczyzna jej życia porzucił ją, nim zdążyła wyznać mu prawdę.
Odsunęła się od okna, ubrała buty, po czym bez słowa wyszła z mieszkania. Był już wieczór i powoli zaczynało się ściemniać, ale nie mogła wysiedzieć w mieszkaniu po tym, co właśnie sobie uświadomiła. Musiała wyjść na powietrze, dotlenić się trochę i wszystko na spokojnie przemyśleć.
Minęło już sporo czasu i zrobiło się już całkiem ciemno, ale ona nie miała ochoty wracać do domu, wiec szła coraz dalej, powoli oddalając się od centrum. Nie miała ochoty wracać do mieszkania, właściwie na nic nie miała ochoty. Westchnęła cicho, po czym usiadła na najbliższym przystanku autobusowym, aby trochę odpocząć. Nawet nie zorientowała się kiedy poczuła się zmęczona i po prostu zasnęła.
*~*
Gdy się obudziła jej zegarek pokazywał prawie północ. Ziewnęła cicho i miała już wstać, gdy zorientowała się, że nie jest już na przystanku, ale w ciepłym łóżku, w dodatku w miejscu, którego nie rozpoznawała. Rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu i już była pewna, że nigdy wcześniej tutaj nie była. Pokój był malutki i ubogo wyposażony. Znajdowało się tutaj jedynie łóżko, stare biurko, drewniane krzesło i stara, dębowa szafa.
Czuła, że zaczyna ogarniać ją przerażenie. Nie wiedziała jak się tutaj znalazła i co tu właściwie robi. Zwykle miała lekki sen. Jak to możliwe, że ktoś ją tutaj zabrał, a ona nawet się nie zorientowała? Była anodytką, to nie możliwe, żeby dała się traktować w taki sposób. Normalnie powinna coś poczuć, obudzić się, ale tak się nie stało. Ten, który ją tutaj sprowadził musiał być potężniejszy od niej. Serce podeszło jej do gardła i w tej samej chwili drzwi do pomieszczenia zaskrzypiały cicho.
Do środka wszedł wyskoki mężczyzna, ubrany w czarną bluzę z kapturem, który miał zarzucony na głowę, przez co nie mogła dostrzec jego twarzy.
- Wyspałaś się już księżniczko?- spytał, podchodząc powoli do jej łóżka, po czym przysiadł na jego brzegu.
Jej serce zadudniło, z przerażenia nie była w stanie nawet drgnąć. Jeszcze nigdy wcześniej się tak nie bała. Nie potrafiła rozpoznać go po głosie, ale mężczyzna najwyraźniej ją znał.
- Wystraszyłaś nas, wiesz?- spytał już dużo cieplejszym tonem.- Nigdy więcej tak nie rób, bo dostaną tam zawału.- dodał, po czym wybuchł serdecznym śmiechem. I zrzucił z głowy kaptur. Gdy tylko to zrobił rudowłosa odetchnęła z ulgą. Był to jeden z członków działu jej ukochanego.
- Co ja tutaj robię? Dlaczego nie zabrałeś mnie do domu?- warknęła.
- Bo jesteśmy od niego spory kawałek, nikt nie będzie Cię tyle niósł , a samochód został w hangarze.- usłyszała głos dobiegający z progu, wiec odwróciła się w tamtą stronę. Jej serce ponownie przyspieszyło, tym razem jeszcze mocniej.