niedziela, 21 grudnia 2014

Odnaleźć siebie II część 6

Czekała z niecierpliwością na przyjaciółkę. Musiała szybko wyjść, a Gwen wciąż się nie pojawiała. Wiedziała, że zadzwoniła do niej niespodziewanie, ale Kev zachorował, a ona musiała załatwić coś bardzo pilnego. Ben natomiast znów był w pracy i nie miała wyjścia, musiała zadzwonić po rudowłosą. Na szczęście ta miała chwilę i obiecała przyjechać, ale była poza miastem i Julia musiała czekać.
W końcu po kolejnych piętnastu minutach do mieszkania weszła anodytka. Ku zaskoczeniu Azjatki nie była sama, lecz z mężczyzną. Brunet uśmiechnął się lekko na widok przyjaciółki.
- To jest Aleksander, zostanie ze mną, jeśli nie masz nic przeciwko.- wyjaśniła Gwen.
- Nie, ale teraz muszę lecieć.- powiedziała, zakładając płaszcz.- Opowiesz mi później, szepnęła do ucha przyjaciółki, po czym dodała już na głos.- Kevin jest w swoim pokoju, teraz śpi. Jak się obudzi dajcie mu lekarstwa i włączcie bajkę. Powinien być grzeczny.- zapewniła i wybiegła z mieszkania.
*~*
Wracał z kolejnej misji. Był wykończony, bo znowu wszystko robił sam. Miał już dosyć tego, że Gwen w ogóle mu nie pomaga i zawsze walczy w pojedynkę. Rozumiał, że kuzynka tęskni za chłopakiem, a do tego ma do niego żal, ale minęło już dziesięć lat i uważał, że powinna wziąć się w garść.
Zatrzymał samochód pod domem z piskiem opon i ruszył powolnym krokiem do domu. Wolałby gdzieś się odizolować, spędzić trochę czasu samotnie w jakimś odludnym miejscu, ale miał rodzinę, o która musiał dbać, a zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że i tak poświęca im zbyt mało czasu, o co Julia robiła mu codziennie kosmiczne awantury. Ale przecież miał też pracę, z której nie mógł zrezygnować. Noszenie omnitrixa, to ogromna odpowiedzialność i nie mógł rzucić tego z dnia na dzień. Przecież był odpowiedzialny za istnienie wszechświata i nie miał prawa porzucać go na pastwę kosmitów, którzy pragnęli go zniszczyć lub przejąć nad nim panowanie.
Westchnął głośno i otworzył drzwi do mieszkania. Ledwie przekroczył próg domu, stanął znieruchomiały z szeroko otwartą buzią. Na jego kanapie siedział wysoki brunet, a w dodatku nie miał na sobie koszulki. Przez głowę szatyna przebiegło tysiące myśli. Może faktycznie poświęcał żonie i synowi zbyt mało czasu, może ona potrzebowała więcej czułości i opieki, niż on był w stanie jej zapewnić, albo czuła się mniej ważna, niż jego praca, w końcu tyle razy musiał odwołać jakieś rodzinne sprawy, aby walczyć z potworami.
Jego przemyślenia przerwał głośni, serdeczny śmiech mężczyzny, który okupował jego kanapę.
- Nie pacanie, żona cię nie zdradza.- odpowiedział na jego nieme pytanie, dusząc się przy tym ze śmiechu.- Chociaż może powinna.- dodał wesoło. Tennyson rzucił mu karcące spojrzenie. Chciał już zadać mu pytanie, ale złotooki go wyprzedził.
- Jestem rozebrany, bo Kevin wylał na mnie wodę, moja koszula suszy się w łazience.
Oczywiście mógł stworzyć sobie następną, albo wysuszyć ją przy pomocy diabelskiej mocy, ale uznał, że im mniej Gwen zobaczy, tym lepiej. Kobieta myślała, że jest on kosmitą, ale postanowił oszczędzać jej swoich „czarów” tak bardzo, jak tylko mógł.
- Tak w ogóle jestem Aleks, a dokładnie Aleksander, cześć.- przedstawił się, wstając z kanapy i podał mu rękę.
- Ben Tennyson.- odpowiedział, ściskając jego dłoń.- Co tu robisz?
- Julia musiała wyjść, ciebie nie było, więc zadzwoniła po Gwen, a ja przyszedłem razem z nią. Twoja kuzynka jest teraz na górze, czyta młodemu bajkę.- wyjaśnił w chwili, gdy zielonooka zeszła na dół.
- Cześć.- burknęła szorstko do kuzyna.- Kevin ogląda bajkę, lekarstwa już dostał, więc praktycznie nie musisz już nic robić.- warknęła.
- O co ci chodzi?!- wrzasnął nie rozumiejąc jej reakcji.
- Nie drzyj się, bo młody jest na górze.- skarciła kuzyna, po czym udzieliła odpowiedzi na jego pytanie.- O to, że nigdy cię nie ma. Spędzam z TWOIM synem więcej czasu, nić ty.
- Gdybyś pomagała mi w pracy…- zaczął, ale ona nie pozwoliła mu dokończyć.
- Gdyby Kevin żył miałbyś pełną ekipę!- wrzasnęła.- To twoja, wina, że…
- DOSYĆ!- wydarł się, patrząc na nich ze zdziwieniem.- Nie rozumiem was. Jesteście rodziną, powinniście się wspierać, a nie drzeć ze sobą koty. Co się z wami dzieje?- spytał patrząc na rudowłosą.- Nie sądziłem, że jesteś aż tak zgorzkniała.- szepnął, patrząc jej głęboko w oczy.
- Ja…
- Nie martw się.- uspokoił ją szybko.- Jestem pewien, że uda mi się stopić lód z twojego serca.- zaśmiał się wesoło, po czym chwycił ją za rękę i razem wyszli na zewnątrz.- Muszę lecieć już do pracy, poradzisz sobie?
- Oczywiście.- zapewniła.

- Tylko uważaj na siebie i pamiętaj, co mi obiecałaś, nie ryzykuj dla tak nikłej szansy.- szepnął jej do ucha i przytulił ją lekko, wciskając jej jednocześnie kluczyki do stojącego obok lamborghini.- Odbiorę go jutro.- Wyjaśnił i skręcił w ciemną uliczkę. Gwen ruszyła za nim, ale jego już nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz