Chciał sprawdzić, czy Gwen wciąż jest
na cmentarzu, więc przeniósł się tam ponownie. Jednak to, co zobaczył zupełnie
go zszokowało. Zapłakana anodytka leżała pod pomnikiem z zakrwawioną głową, a
obok stało dwóch obleśnych facetów. Bez wahania podbiegł do tego, który właśnie
całował jego ukochaną i odciągnął od niej. Nie zwracając uwagi na ciche prośby
zadawał precyzyjne ciosy. W sumie mógłby rozbroić ich samym spojrzeniem i bez
wysiłku zadać im o wiele więcej bólu, ale czuł tak ogromną wściekłość, że
chciał się na nich zemścić własnoręcznie. Nie trwało to jednak długo, bo
usłyszał, że rudowłosa wciąż płacze. Bez zastanowienia i wcześniejszej zamiany
rys twarzy podszedł do niej i objął ją czule. Wiedział, że bez problemu ich
odnajdzie i zdąży jeszcze dokonać zemsty.
- Nie daruję im tego, nie martw się.-
szepnął jej do ucha. Trząsł się ze złości, ale starał się szybko opanować, aby
nie stresować jej bardziej.
- Wiedziałam, wiedziałam, że nie
pozwolisz mnie skrzywdzić.- wybełkotała przez łzy, a on zdał sobie nagle sprawę
z tego, że nie zmienił wyglądu, ani barwy głosu.
- Nie pozwolę, nigdy.- potwierdził,
po czym naprawił swój błąd.
Gdy zielonooka spojrzała na swojego
wybawcę ujrzała chłopaka o krótko ściętych, czarnych, przechodzących w granat włosach
z grzywką opadającą na czoło i złotych oczach. Brunet był dobrze zbudowany,
lecz nie miał przesadnych mięśni, niczym osiłek prosto z siłowni. Ubrany był w
czarną koszulę, a odpięte dwa górne guziki odsłaniały jego oliwkową skórę.
Uśmiechnął się do niej blado.
- Wszystko w porządku?- spytał
aksamitnym głosem, a ona odwzajemniła jego uśmiech.
- Tak, chyba tak.- szepnęła słabo.
Kevin wziął ją na ręce i wsadził do swojego czarnego Lamborghini Gallardo Nera,
po czym ruszył z piskiem opon, aby po chwili zatrzymać się pod jej domem.
Wysiadł i wziął ją delikatnie na
ręce, po czym zadzwonił do drzwi. Otworzyła mu pani Levin.
- O boże, co się stało?- spytała,
patrząc z przerażeniem na anodytkę.- Gwen, córeczko, co ci jest?
- Pani córka została napadnięta. Myślę,
że nie potrzebuje lekarza, ale na jej miejscu ograniczyłbym wypady na cmentarz,
oni mogą przecież wrócić.- wyjaśnił spokojnie.
- Tak, ma pan rację, zajmę się tym.-
obiecała.
- Gdzie jest jej pokój?- spytał,
wchodząc do środka.
Brunetka wskazała mu odpowiednie
drzwi. Wszedł do swojego dawnego pokoju i uśmiechnął się zaskoczony. Ze ścian
nie zniknęły plakaty, a stara, zniszczona opona wciąż zdobiła róg
pomieszczenia.
Położył ją delikatnie na łóżku i
zszedł na dół.
- Ja będę leciał. Niech młoda poleży sobie
jutro przez cały dzień i powinno być dobrze. Do widzenia.- powiedział i miał już
wyjść, lecz kobieta zatrzymała go w progu.
- Niech pan przynajmniej zostanie na
kolację.- poprosiła, a on bez namysłu cofnął się do mieszkania.
- Czemu nie.- stwierdził z uśmiechem
i razem z matką ruszył do kuchni. Pomógł jej nakrywać, a potem usiadł z nią do
kolacji podczas której opowiedział jej co mniej więcej wydarzyło się Gwen. Gdy
kończyli jeść na dół zeszła właśnie rudowłosa kobieta. Osmozjanin uśmiechnął
się do niej szeroko, a ona odwzajemniła jego gest. Chłopak wiedział, że na jego
widok jej serce gwałtownie przyspieszyło. Wiedział też dlaczego tak było.
Anodytka słyszała jego głos i w duszy była przekonana, że to Kevin zesłał na
ziemię jej obrońcę. Przecież tamtędy rzadko ktoś chodził o tej porze i
niemożliwe było, aby jednocześnie spotkała ich i swojego anioła, bo tak myślała
o brunecie.
Diabeł nie wytrzymał dłużej
spokojnego słuchania myśli zielonookiej i po chwili zaśmiał się szczerze czymś
rozbawiony.
- Ja już będę leciał. Dbaj o siebie,
a w razie kłopotów dzwoń. Mój numer masz już zapisany w komórce, nazywam się
Aleksander, znajdziesz.- zapewnił po czym wyszedł z domu, wsiadł do auta i
odjechał z piskiem opon.
*~*
Wędrował powoli korytarzami
rezydencji Szatana, myśląc tylko i wyłącznie o osiągnięciu swojego celu.
Doskonale pamiętał, że szef jest mu winny przysługę za to, że pomógł kiedyś
stłumić rebelię, która została wszczęta przez jednego z diabłów pragnących
przejąć panowanie w Niższej Arkadii i musi się zgodzić na jego prośbę, a
pragnął tylko jednego. Chciał zawsze móc być przy ukochanej, chronić ja za
wszelką cenę i sprawić, aby w końcu przestała tęsknić.
Wiedział już, że nie opuści gabinetu
Lucyfera, nim ten zgodzi się wydać pobyt tymczasowy na przynajmniej sześć lat
dla Gwendolyn. Gdyby tylko się udało mógłby w sekrecie przed całą reszta się jej
pokazać, w końcu przeprosić i oprowadzić po piekle.
Może i kobieta miała się go
przestraszyć, ale raczej wątpił w ten scenariusz, bo skoro tak łatwo uwierzyła
w jego obecność tam na cmentarzu, to wierzyła gdzieś w głębi duszy, że wkrótce
znów go zobaczy, a to tylko utwierdzało go w przekonaniu, że postępuje
słusznie, że tak właśnie ma być.
W końcu wszedł do metalowej windy,
prowadzącej do gabinetu Szatana. Wcisnął guzik z cyfrą 6 i przełknął głośno
ślinę. Wiedział, że teraz już nie może się wycofać, ale tak naprawdę wcale tego
nie chciał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz