Obiecałam i jestem z prologiem. :)
Pamiętam doskonale, że zakończyłam to opowiadanie epilogiem, którego nie usunę, ponieważ mam do niego sentyment, dlatego potraktujcie go jako tylko i wyłącznie jedną z możliwych wersji przyszłości bohaterów.
Od dnia, gdy Kevin popełnił
samobójstwo minęło prawie dziesięć lat. Dwudziestoośmioletnia Gwen mimo upływu
czasu nie potrafiła kochać go mniej, ani też wybaczyć do końca swojemu
kuzynowi. Wiedziała dlaczego chłopak postanowił ją opuścić, a mimo to nie
potrafiła odpędzić od siebie myśli, że gdyby Ben okazał mu chociaż trochę
więcej wsparcia, to jej ukochany teraz by żył i razem tworzyliby szczęśliwą
rodzinę. Często wyobrażała sobie siebie u boku Kevina i dwójki wspaniałych
dzieci.
Nigdy nie czuła natomiast złości do
samego chłopaka. Doskonale rozumiała jego ból i nie potrafiła nienawidzić go za
to, że zdecydował się odejść.
Rudowłosa nie potrafiła kochać
nikogo, oprócz pani Levin, która nie wiadomo nawet kiedy zastąpiła dziewczynie
matkę. Kobieta wiedziała, że obie siebie potrzebowały, a dzięki wzajemnemu
wsparciu łatwiej było im się pogodzić z zaistniałą sytuacją.
Anodytka nie umawiała się z
przyjaciółmi, a poznawania nowych ludzi unikała jak ognia. Nigdy nie wróciła
też do szkoły, która nie była jej potrzebna, gdyż przecież miała już wymarzoną
pracę, z której mogła utrzymać siebie, swoją „matkę” i jej męża- który z reszta
również pracował- na dostatecznym poziomie.
Każdego dnia o siedemnastej chodziła
na cmentarz, gdzie siedziała do późnych godzin wieczornych. Zawsze siadała przy
pomniku i opisywała swój dzień. Opowiadała o wszystkim. O tym, że znów Julia
prosiła ją o opiekę nad siedmioletnim Kevinem- pierworodnym i jedynym dzieckiem
Tennysonów, że kolejny debil próbował ją poderwać, a mama zaserwowała na obiad
przypalona zapiekankę. Mówiła o wszystkim, co jej tylko ślina na język
przyniosła. Podczas swoich monologów czuła, że Kevin jest tuz obok, że słucha z
uwagą tego, o czym mu opowiada, a nawet ma ochotę przedstawić jej sprawozdanie
z własnego dnia. To właśnie te wieczorne
wizyty na cmentarzu dawały jej siłę na kolejny długi i męczący dzień.
Rudowłosa nawet nie zdawała sobie
sprawy, że tak właśnie było, że chłopak jej słuchała z powaga i ogromnym bólem.
Z każdym dniem coraz bardziej żałował swojej decyzji, która nawet nie była
chyba do końca przemyślana. Coraz częściej miał ochotę do niej podejść,
porozmawiać, powiedzieć, że nie musi się martwić, że dobrze mu wśród nowych
przyjaciół w Niższej Arkadii. No właśnie. Ciekawe jakby zareagowała, gdyby
dowiedziała się, że wieczność postanowił spędzić w piekle. Byłaby zła, czy może
by się rozpłakała? Pewnie to drugie, a on znów nienawidziłby się za to, że ją
skrzywdził.
Po tym jak umarł był tak
zdezorientowany, że nie wiedział co się dzieje. Pragnął, żeby jego śmierć
okazała się tylko snem, żeby Gwen znów go uratowała. Był pewien, że już nigdy
nie popełni tego błędu, ale było już za późno. Gdy dostał szansę na decyzję bez
wahania wybrał piekło, choć nie wierzył w opowieści diabła, że jest to naprawdę
piękne miejsce.
Po kilku dniach od zamieszkania w
nowym domu jeden z diabłów opowiedział mu, że może chodzić na Ziemię, że ma śmiertelne
ciało i on również zapragnął być diabłem. Zmusił Lucyfera, aby przyjął go na to
stanowisko i tak od prawie dziesięciu lat przychodził na cmentarz, aby
posłuchać opowieści ukochanej, którą porzucił bez zastanowienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz