Od chwili, gdy znaleźli się na
Sodomie dla nich minęło dziesięć dni, choć na Ziemi było to zaledwie kilka
godzin. Para powoli przyzwyczaiła się do nudzenia się w starym hangarze i
jedzenia zielonych glutów na każdy posiłek.
Nie mieli co robić, więc przez
większość czasu po prostu gadali, lub zwyczajnie się kłócili, a potrafili się
sprzeczać praktycznie o wszystko.
- Pamiętasz, jak mówiłeś mi kiedyś o
Nathanielu? Twierdziłeś, że wszystkich traktujesz, jak braci, a szczególnie
jego? Dlaczego?- Spytała pod wieczór.
- Widzisz, po powrocie do pracy nie
zacząłem od walki z potworami. Zbyt długo miałem przerwę, więc poświęciłem
trochę czasu na własny trening i szkolenie młokosów w akademii. Nathaniel był w
ostatniej grupie, która było mi dane wyszkolić. Jako jedyny człowiek zawsze był
do tyłu w porównaniu z innymi.
- Więc dlaczego on?- Spytała
zaskoczona.
- Zaimponował mi chyba. Każdego dnia,
jak wracałem z własnego treningu widziałem go na mniejszej sali. Prawie nic mu
nie wychodziło, ale nigdy się nie poddawał. Widziałem, że mu zależy, że się
stara. Po kilku dniach postanowiłem przyjrzeć mu się z bliska. Obserwowałem
cały jego trening, a że nie robił dużych błędów postanowiłem, że go potrenuję
po godzinach. Ostatecznie zdał egzaminy z najlepszym wynikiem, a podczas
naszego prywatnego szkolenia zauważyłem, że po pewnym czasie zaczął myśleć podobnie,
jak ja, więc gdy zacząłem tworzyć oddział był pierwszą sobą, o której
pomyślałem.
- Nie o to pytałam. Chłopak jest ci
bliski, prawda?
- Chyba tak.- wzruszył ramionami.-
Traktował mnie, jak starszego brata, którym po pewnym czasie się dla niego
stałem. Mamy ze sobą wiele wspólnego i myślę, że właśnie dlatego, że dobrze go
rozumiem mamy taki świetny kontakt. Widzisz, chłopak nie miał łatwego życia.
Już na jego starcie musiał…- Nie
dokończył swojej wypowiedzi, tylko poderwał się gwałtownie, chwycił zielonooką
za rękę i ciągnąc ją za sobą wybiegł na zewnątrz.
- Co jest?!- Spytała zdziwiona, a po
chwili poczuła, że za nimi zrobiło się ciepło, a raczej gorąco.
- Nie odwracaj się, tylko biegnij.-
Polecił, przyspieszając nieco. Ciekawość Gwen była jednak zbyt silna i
odwróciła na chwilę głowę. Za sobą ujrzała ogromy, czarny łeb pokryty łuskami z
zielonymi ślepiami i podłużnym pyskiem, który akurat zionął ogniem.
- Smoki?- spytała zdezorientowana.
Mówiłeś, że tutaj nic nie ma, że to pustkowie.
- No popatrz, pomyliłem się.-
Warknął, puszczając jej rękę.
- Dlaczego wolisz uciekać?! Walcz z
nim.
- Cię pogięło?- zdziwił się.- To
smok.
- Walczyliśmy już kiedyś ze smokiem.-
zauważyła.- Pamiętasz rysownika map, któremu pomogliśmy uciec od wiecznych
rycerzy?
- No właśnie, rysownika map, a nie
krwiożerczą bestię. Jeśli nie zauważyłaś, to ten jest trzy razy większy. Jego
skóra jest niczym pancerz, którego prawie nic nie jest w stanie przebić. Jeśli
chcesz dać się zabić, to walcz.
- To po co wychodziliśmy na zewnątrz?
Nie lepiej byłoby się ukrywać w hangarze?- Spytała w chwili, gdy osmozjanin
wskoczył do dziury w ziemi, do której wpadł na początku pobytu na tej planecie.
Spadł na półkę skalną, pod która mogli się schować.
- Smoki rozwaliłyby go w kilka minut.
Tej skały nie są w stanie zniszczyć, a przynajmniej będzie im trudniej.-
wyjaśnił.
- To co teraz, czekamy, aż sobie
pójdą?
- Tak.- Warknął, a skała nad nimi
zadrżała lekko.- Albo aż nas zabiją.
- Bardzo śmieszne.- sarknęła.- Wymyśl
coś!
- Co? Nie mamy odpowiedniej broni, a
nasze moce nie wystarczą. Lepiej przeczekać, niż się narażać.
- A ja bym wolała go odpędzić, zanim
zrobi sobie z nas kolację.
- Myśl głową, nie pięściami, dobrze?
Smoki nie należą do cierpliwych, zaraz odpuści.
- A od kiedy ty myślisz głową?-
spytała rozzłoszczona jego uwagą.
Jednak Kevin jej nie odpowiedział.
Wpatrywał się tylko w kamień nad nimi, który powoli zaczynał się kruszyć. Gwen
zrobiła nad nimi tarczę dokładnie w chwili, gdy skała rozsypała się pod wpływem
uderzenia bestii. Nie wytrzymała ona jednak nawet pierwszego uderzenia.
- Chodź.- Powiedział, ciągnąc ją za
sobą. Zatrzymał się jednak, gdy przed nimi stanął drugi smok.
- Co teraz?- Spytała, mocniej
ściskając jego rękę.
- Do góry, już.- Rozkazał, a ona
chwyciła go pod pachami i uniosła się w powietrzu. Leciała tak szybko, jak
tylko mogła, ale stworzenia z łatwością ją doganiały.- Teraz w dół, a gdy
będziesz blisko ziemi, to w górę, tylko nie zaryj o skałę. Smoki są niezdarne,
powinny uderzyć.
Gdy jednak to powiedział, bestie
zawisły w powietrzu.
- Znamy wiele języków człowieku.-
powiedział większy ze smoków i uderzył w Gwen swoim potężnym ogonem, sprawiając
tym, że dziewczyna wraz z Kevinem runęli o ziemię. Następnie podleciał do nich,
chwycił osmozjanina swoją potężną łapą i zawrócił, lecąc powoli w sobie
tylko znanym kierunku.
- Gwen, ratuj!- Wrzasnął patrząc na
dziewczynę, wiec ta zamknęła stwora w kuli z many.
- Nie wysilaj się dziecko.- Warknął i
jednym uderzeniem sprawił, że mana rozsypała się, niczym zwyczajne szkło, a
potem uderzył ją mocno, sprawiając, że straciła przytomność i po prostu
odleciał.
- Zrobiłeś jej krzywdę!- wrzasnął
jednocześnie wściekły i przerażony.
- Nie prawda, nic jej nie jest.-
Zapewnił i wbił mu w ciało swoje potężne szpony, aby wstrzyknąć substancje, po
której chłopak od razu zasnął.
Wtf ?trucizna w szponach.no nieźle się wpi%pszypi daj kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuń