poniedziałek, 21 lipca 2014

Ucząc się znów kochać 12

Zamknął oczy w oczekiwaniu na najgorsze, ale nic się nie stało. Gdy ponownie otworzył oczy wokół było już jasno. Teraz wyraźnie widział, że znajduje się w jakiejś ogromnej jaskini, a nad nim pochylają się trzy potężne bestie. Smoki wpatrywały się w niego z ciekawością w oczach i chłopak nagle przestał się ich bać. Ich spojrzenia nie były przepełnione bezwzględnością i rządzą mordu tak, jak w książkach, które o nich czytał. Wręcz przeciwnie. Brunet miał wrażenie, że patrzą na niego jak człowiek na kupionego właśnie szczeniaczka.
Nagle przypomniał sobie o tym, że jeden z nich zaatakował Gwen. Kevin miał wrażenie, że tamten smok był odwzorowaniem w rzeczywistości tego, czego się o nich uczył, ale teraz ten sam „zwierzak” patrzył na niego z ufnością i zainteresowaniem. Brunet nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Miał mętlik w głowie.
- Już się obudziłeś?- Spytał największy z nich, który według Kevina był czymś w rodzaju samca alfa.
- Chyba tak.- Odparł niepewnie. Nie wiedział przecież czego może się po nich spodziewać, ani co właściwie tutaj robił.
- Ludzie są strasznie słabi. Spałeś trzy dni.- Odezwał się jeden ze smoków, stojących nad nim.
- A Gwen? Czy zrobiliście jej krzywdę?- Spytał, patrząc na ich przywódcę.
- Nie, na pewno nic jej się nie stało, nie martw się.- Usłyszał odpowiedź, więc uspokoił się nieco. Nie wiedział czemu, ale im dłużej tam był, tym bardziej był przekonany, że smoki nie chciały go skrzywdzić, a nawet chcą się z nim dogadać. Tylko w jakiej sprawie?
- Po co mnie porwaliście? Skoro żyję, to nie chcecie mnie zabić, prawda?
- Oczywiście, że nie. – Oburzył się któryś.- Jesteśmy wegetarianami.
- Serio?- Zdziwił się, bo raczej nie sądził, że tak groźna istota może nie jeść mięsa.- Więc co tu robię?
- Szczerze mówiąc, to jesteśmy bardzo samotni. Nikt oprócz nas tu nie żyje, a ciężko jest spędzać dwadzieścia cztery godziny na dobę w towarzystwie smoków, więc pomyśleliśmy, że przyda nam towarzystwo, a chwilę później trafiliśmy na ciebie i tą rudą laskę. Według mnie i moich braci to przeznaczenie, wiec ty teraz będziesz naszym towarzyszem.
- Słucham? Kupcie sobie pieska, albo świnkę morską, bo ja się nie zgadzam!- Wrzasną wściekły. Pomysł smoków wcale mu się nie spodobał.
- Ależ nikt cie nie pyta o zdanie.  W końcu wy, ludzie, gdy kupujecie sobie zwierzątko, to nie pytacie go, czy chce z wami zamieszkać.
- A czy ja ci wyglądam na zwierzątko domowe?!
- Owszem.- Odpowiedział mu z uśmiecham.- Nie masz wyjścia, ale uwierz, że będzie ci z nami dobrze, jeśli tylko dasz nam szansę. Potraktuj nas, jak przyjaciół, a odwdzięczymy ci się zapewne tym samym.
- Przyjaciół? Mówisz, że jesteście samotni, więc dlaczego chcecie mnie skazać na waszą samotnię? Mam rodzinę, dobrą pracę i wspaniałych przyjaciół, więc nie zamierzam tutaj zostać, zrozumiano? Poza tym muszę coś jeść i pić, no bo co wam po martwym towarzyszu?
- O to się nie martw. Mamy jedzenie i wodę, a życie z nami na pewno ci się spodoba. Latałeś kiedyś na smoku?
- Nie i nie zamierzam.- Stwierdził oschle, po czym po prostu wstał i udał się w stronę wyjścia z jaskini. Chwile później poczuł silny ból w lewym ramieniu, a potem uniósł się w powietrzu, aby następnie wylądować na ścianie jaskini i osunąć się na ziemie.
Podniósł się powoli jęcząc cicho,  przyłożył dłoń w miejsce bólu i od razu poczuł, że po ręku spływa mu krew.
- Tak chcesz budować naszą relację?! Próbując mnie zabić?!- wrzasnął wściekły.
- Wybacz.- Powiedział smok ze skruchą. Ku zaskoczeniu osmozjanina w jego oczach dało się dostrzec zmieszanie i wstyd. Stwór pochylił się nad nim delikatnie, po czym wtulił delikatnie pysk w chłopaka, a potem wypuścił nozdrzami powietrze prosto na ranę bruneta, która po chwili przestała krwawić, po czym zniknęła całkowicie.

Nagle Kevin zrozumiał, że smoki nie mają złych zamiarów, lecz naprawdę potrzebują towarzystwa. Osmozjanin nie miał zamiaru z nimi zostać, ale pragnął z całego serca im pomóc. Pogładził delikatnie swojego uzdrowiciela po pysku i w tym samym momencie wpadł na genialny pomysł.

sobota, 12 lipca 2014

Ucząc się znów kochać 11

Zakapturzony mężczyzna szedł powoli korytarzami zamku, aż w końcu dotarł do komnaty czarodziejki. Nawet nie zapukał, tylko po prostu wparował z furią  do środka.
- Gdzie oni są?!- Wrzasnął wściekły,  ściągnął ją z łóżka i przycisnął do ściany.
- Jak tu wlazłeś?- Spytała poirytowana Hope i wyszeptała zaklęcie, a mężczyzna odleciał w tył i walnął o przeciwległą ścianę.
- Normalnie, podałem nazwę, a drzwi same się otworzyły. Pytam jeszcze raz, gdzie oni są?!
- A skąd ja mam to wiedzieć?
- Jeśli stanie im się jakaś krzywda, to…- zaczął, ale srebrnowłosa przerwała mu głośnym śmiechem. Nie miała zamiaru wysłuchiwać gróźb od kogoś, kogo mogła pokonać i zabić bez najmniejszego wysiłku.
- Nie wysilaj się dziadku. Powiem, ale jest warunek.- Szepnęła Maxowi do ucha, ściągając mu kaptur.- Niech najpierw Levin odda co moje. Przyniesiesz mi Alfa Runę, a ja powiem ci, gdzie oni są. Co ty na to? Tylko się pospiesz, bo dla nich czas jest największą zgubą.
- Nie będę się z tobą bawił!- warknął wściekły.- Mów, gdzie jest moja wnuczka i Kevin, teraz!
- Nie wiem, ale myślę, że tracisz czas, bo pewnie już są martwi.- Powiedziała, uśmiechając się szeroko, po czym wypowiedziała kolejne zaklęcie i starca wciągnął wir, który wyrzucił go na ziemi, a dokładniej pod blokiem, w którym mieszkała Gwen.
*~*
Powoli otwierała oczy. Na początku nie wiedziała co się wokół niej dzieje, a jedyne co do niej docierało, to okropny ból w miejscu, gdzie uderzył ją smok. No właśnie smok. W tej samej chwili przypomniała sobie to, co wydarzyło się, zanim odpłynęła.
- Kevin!- Wrzasnęła na całe gardło, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że brunet na pewno jej nie usłyszy. Mimo to poderwała się gwałtownie i rozejrzała w koło z nadzieją, że jednak smoki nie odleciały daleko, a ona zdąży uratować ukochanego, nim będzie za późno. Widziała, że porywacze pewnie już dawno odlecieli, a mimo to, gdy nic nie zauważyła spotkało ją ogromne rozczarowanie, a jednocześnie ogarnął strach. W uszach obijały się jej echem słowa osmozjanina. „No właśnie, rysownika map, a nie krwiożerczą bestię. Jeśli nie zauważyłaś, to ten jest trzy razy większy. Jego skóra jest niczym pancerz, którego prawie nic nie jest w stanie przebić. Jeśli chcesz dać się zabić, to walcz”
Czyli nie ma już nadziei? Smoki zabiją Kevina, a ona na to pozwoliła. Nawet nie walczyła, tylko dała się pokonać, jak najgorsza ciamajda?
Nie, nie mogła na to pozwolić. Kevin sobie poradzi, na pewno wytrzyma dość czasu, aby mogła go odnaleźć i uratować. Przecież teraz jest o wiele lepszy w te klocki, niż kiedyś.
A ona? Ona sama jest zbyt słaba, aby przeciwstawić się smokom, których pewnie jest tam o wiele więcej, Ale przecież to teraz nie ma znaczenia, musi go ratować, po prostu musi. Nawet jeśli nie ma szans i naraża się na pewną śmierć. Przecież tak wiele ma mu do powiedzenia, jeszcze tak dużo muszą sobie wyjaśnić.
Zastanawiając się nad tym wszystkim ruszyła biegiem w stronę, w którą udały się smoki. Mimo, że cały czas gdzieś w głowie czaiła jej się myśl, że jest już za późno, nie miała zamiaru się poddać.
*~*
W końcu się obudził. W miejscu, gdzie się znajdował panowała ciemność, przez co nie mógł się zorientować, gdzie jest. Słyszał tylko głośne sapanie i jakieś powarkiwania w oddali. Szybko domyślił, że znajduje się w leży smoków. W jednej chwili ogarnęło go przerażenie. Wokół niego znajdowało się co najmniej kilka smoków, a on był sam, a w dodatku wokół panowała ciemność. Wiedział, że jeśli zwierzęta tylko spróbują go skrzywdzić, to nie ma najmniejszych szans, aby się bronić.

Nagle poczuł coś mokrego na swoim ramieniu, a przed oczami zobaczył ogromne, żółte ślepia. Potem usłyszał tylko głośny ryk, a serce podeszło mu do gardła. Czuł, że to już koniec, a tak bardzo chciał powiedzieć komuś coś ważnego. Czyżby miał już nie zdążyć?

sobota, 5 lipca 2014

Ucząc się znów kochać 10

Rozdział jest krótki i niedopracowany, ale mam ostatnio mega doła i brakuje mi weny, więc nie dam rady napisać tego lepiej. Wybaczcie. Postaram się bardziej przy następnym rozdziale. :)

Od chwili, gdy znaleźli się na Sodomie dla nich minęło dziesięć dni, choć na Ziemi było to zaledwie kilka godzin. Para powoli przyzwyczaiła się do nudzenia się w starym hangarze i jedzenia zielonych glutów na każdy posiłek.
Nie mieli co robić, więc przez większość czasu po prostu gadali, lub zwyczajnie się kłócili, a potrafili się sprzeczać praktycznie o wszystko.
- Pamiętasz, jak mówiłeś mi kiedyś o Nathanielu? Twierdziłeś, że wszystkich traktujesz, jak braci, a szczególnie jego? Dlaczego?- Spytała pod wieczór.
- Widzisz, po powrocie do pracy nie zacząłem od walki z potworami. Zbyt długo miałem przerwę, więc poświęciłem trochę czasu na własny trening i szkolenie młokosów w akademii. Nathaniel był w ostatniej grupie, która było mi dane wyszkolić. Jako jedyny człowiek zawsze był do tyłu w porównaniu z innymi.
- Więc dlaczego on?- Spytała zaskoczona.
- Zaimponował mi chyba. Każdego dnia, jak wracałem z własnego treningu widziałem go na mniejszej sali. Prawie nic mu nie wychodziło, ale nigdy się nie poddawał. Widziałem, że mu zależy, że się stara. Po kilku dniach postanowiłem przyjrzeć mu się z bliska. Obserwowałem cały jego trening, a że nie robił dużych błędów postanowiłem, że go potrenuję po godzinach. Ostatecznie zdał egzaminy z najlepszym wynikiem, a podczas naszego prywatnego szkolenia zauważyłem, że po pewnym czasie zaczął myśleć podobnie, jak ja, więc gdy zacząłem tworzyć oddział był pierwszą sobą, o której pomyślałem.
- Nie o to pytałam. Chłopak jest ci bliski, prawda?
- Chyba tak.- wzruszył ramionami.- Traktował mnie, jak starszego brata, którym po pewnym czasie się dla niego stałem. Mamy ze sobą wiele wspólnego i myślę, że właśnie dlatego, że dobrze go rozumiem mamy taki świetny kontakt. Widzisz, chłopak nie miał łatwego życia. Już  na jego starcie musiał…- Nie dokończył swojej wypowiedzi, tylko poderwał się gwałtownie, chwycił zielonooką za rękę i ciągnąc ją za sobą wybiegł na zewnątrz.
- Co jest?!- Spytała zdziwiona, a po chwili poczuła, że za nimi zrobiło się ciepło, a raczej gorąco.
- Nie odwracaj się, tylko biegnij.- Polecił, przyspieszając nieco. Ciekawość Gwen była jednak zbyt silna i odwróciła na chwilę głowę. Za sobą ujrzała ogromy, czarny łeb pokryty łuskami z zielonymi ślepiami i podłużnym pyskiem, który akurat zionął ogniem.
- Smoki?- spytała zdezorientowana. Mówiłeś, że tutaj nic nie ma, że to pustkowie.
- No popatrz, pomyliłem się.- Warknął, puszczając jej rękę.
- Dlaczego wolisz uciekać?! Walcz z nim.
- Cię pogięło?- zdziwił się.- To smok.
- Walczyliśmy już kiedyś ze smokiem.- zauważyła.- Pamiętasz rysownika map, któremu pomogliśmy uciec od wiecznych rycerzy?
- No właśnie, rysownika map, a nie krwiożerczą bestię. Jeśli nie zauważyłaś, to ten jest trzy razy większy. Jego skóra jest niczym pancerz, którego prawie nic nie jest w stanie przebić. Jeśli chcesz dać się zabić, to walcz.
- To po co wychodziliśmy na zewnątrz? Nie lepiej byłoby się ukrywać w hangarze?- Spytała w chwili, gdy osmozjanin wskoczył do dziury w ziemi, do której wpadł na początku pobytu na tej planecie. Spadł na półkę skalną, pod która mogli się schować.
- Smoki rozwaliłyby go w kilka minut. Tej skały nie są w stanie zniszczyć, a przynajmniej będzie im trudniej.- wyjaśnił.
- To co teraz, czekamy, aż sobie pójdą?
- Tak.- Warknął, a skała nad nimi zadrżała lekko.- Albo aż nas zabiją.
- Bardzo śmieszne.- sarknęła.- Wymyśl coś!
- Co? Nie mamy odpowiedniej broni, a nasze moce nie wystarczą. Lepiej przeczekać, niż się narażać.
- A ja bym wolała go odpędzić, zanim zrobi sobie z nas kolację.
- Myśl głową, nie pięściami, dobrze? Smoki nie należą do cierpliwych, zaraz odpuści.
- A od kiedy ty myślisz głową?- spytała rozzłoszczona jego uwagą.
Jednak Kevin jej nie odpowiedział. Wpatrywał się tylko w kamień nad nimi, który powoli zaczynał się kruszyć. Gwen zrobiła nad nimi tarczę dokładnie w chwili, gdy skała rozsypała się pod wpływem uderzenia bestii. Nie wytrzymała ona jednak nawet pierwszego uderzenia.
- Chodź.- Powiedział, ciągnąc ją za sobą. Zatrzymał się jednak, gdy przed nimi stanął drugi smok.
- Co teraz?- Spytała, mocniej ściskając jego rękę.
- Do góry, już.- Rozkazał, a ona chwyciła go pod pachami i uniosła się w powietrzu. Leciała tak szybko, jak tylko mogła, ale stworzenia z łatwością ją doganiały.- Teraz w dół, a gdy będziesz blisko ziemi, to w górę, tylko nie zaryj o skałę. Smoki są niezdarne, powinny uderzyć.
Gdy jednak to powiedział, bestie zawisły w powietrzu.
- Znamy wiele języków człowieku.- powiedział większy ze smoków i uderzył w Gwen swoim potężnym ogonem, sprawiając tym, że dziewczyna wraz z Kevinem runęli o ziemię. Następnie podleciał do nich, chwycił osmozjanina swoją potężną łapą i zawrócił, lecąc powoli w sobie tylko znanym kierunku.
- Gwen, ratuj!- Wrzasnął patrząc na dziewczynę, wiec ta zamknęła stwora w kuli z many.
- Nie wysilaj się dziecko.- Warknął i jednym uderzeniem sprawił, że mana rozsypała się, niczym zwyczajne szkło, a potem uderzył ją mocno, sprawiając, że straciła przytomność i po prostu odleciał.
- Zrobiłeś jej krzywdę!- wrzasnął jednocześnie wściekły i przerażony.

- Nie prawda, nic jej nie jest.- Zapewnił i wbił mu w ciało swoje potężne szpony, aby wstrzyknąć substancje, po której chłopak od razu zasnął.