sobota, 28 listopada 2015

Odnaleźć siebie II część 29

Po raz pierwszy od kilku dni spał tak dobrze. Przespał kilkanaście dobrych godzin, cały czas śniąc o swojej ukochanej. O tym jak wyglądałoby ich życie, gdyby żył, gdyby byli teraz razem na Ziemi jako zwykli śmiertelnicy. W końcu jednak nadszedł moment, w którym się obudził. Gdy otworzył oczy ujrzał Gwen, która leżała spokojnie obok niego w piżamie z siwej koszulki i białych szortów.
- Wiesz, miałem zabawny sen. Śniło mi się, że byłaś Szatanem, uratowałaś mnie.- szepnął jej do ucha.
- To nie był sen skarbie, ktoś musiał ich zdegradować, a mnie jakoś się udało. Lucy bardzo mi w tym pomógł, wiesz? Gdyby nie on… Pewnie byłabym już mieszkanką Niższej Arkadii, ale jeszcze żyję.- zaśmiała się, składając na jego wargach namiętny pocałunek.- Jak się czujesz? Powinno być dobrze, a jak jest?- spytała z troską w głosie.
- Sprawdźmy to.- mruknął, oddając pocałunek, po czym zaśmiał się cicho.- Boże, sypiam z samym Szatanem.- wymamrotał, ściągając z niej koszulkę.
- A to bardzo niedobrze.- szepnęła, uśmiechając się szeroko.
*~*
Po ogarnięciu najważniejszych spraw, czyli umieszczeniu poprzednich władców w więzieniu, oraz uczynieniu Lucyfera swoim zastępcą, postanowiła zabrać Kevina na Ziemię do swojej matki, która zapewne bardzo się o nią martwiła. Z tego wszystkiego nie wiedziała już nawet ile minęło czasu, a przecież dostała tylko trzy dni. Powinna porzucić piekielne sprawy i oddać władzę pierwotnemu Szatanowi, ale spodobało jej się, że teraz sama obejmowała to stanowisko. Na razie uczyniła Lucyfera zastępca i prawą ręką, bo przecież nie mogła być w Piekle non stop, miała swoje Zycie, a ktoś musiał trzymać rękę na pulsie.
Pożegnała się z Aro, prosząc go, by pilnował wierności Lucyfera, po czym stworzyła na ścianie swojego gabinetu przejście na Ziemię do salonu. Wiedziała, że mam jest teraz w pracy, więc nie musiała się obawiać, że ta mogłaby się czegoś domyślić. Gdy tylko znaleźli się w mieszkaniu udała się do swojego pokoju, ciągnąc ukochanego za sobą. Położyli się na jej łóżku, po czym mocno go przytuliła.
- Teraz już wszystko będzie dobrze, musi być.- szepnęła mu do ucha.
- Tak, u nas tak, ale martwię się o Bena.- odpowiedział, przeszywając ją wzrokiem.- Myślę, że twój kuzyn potrzebuje pomocy. Ale nie martw się kochanie, wiem jak mu pomóc.
- Ben doskonale sobie radzi, nie potrzebuje pomocy, jest dużym chłopcem, daj spokój.- zaśmiała i pochyliła, aby go pocałować, ale on wstał z łóżka, odpychając go lekko.
- Pozwól, że sprawdzę, czy wszystko z nim w porządku, sam.- poprosił stanowczo, lecz łagodnie.- Ty zaczekaj tutaj na mamę.
*~*
Znowu pokłócił się z Julią, która zarzucała mu, że poświęca za dużo czasu na pracę, ale on po prostu nie miał wyjścia. Z całego oddziału został sam. Musiał bornic Bellwood, a oprócz tego starał się dowiedzieć czegoś o tajemniczym Aleksandrze, który ostatnio potraktował go w tak bezczelnym sposób. Jakby miał mało problemów Kevin był coraz bardziej zbuntowany i przestawał go słuchać. Nie rozumiał dlaczego, bo przecież Gwen i Julia nie miały z nim żadnego problemu.
Miał ochotę, się trochę zrelaksować, odprężyć, ale marihuana nie dawała mu już tyle przyjemności, co kiedyś. Faktycznie, gdy palił było fajnie, ale to nie pozwalało do końca uciec od problemów. Tydzień temu jakiś mężczyzna polecił mu amfetaminę. Na początku nie chciał tego brać, ale w końcu spróbował. Od tej pory już nie brał. Amfa dawała mu kopa, ale chciał uniknąć zjazdu, który nadchodził później. Dzisiaj jednak czuł, że już nie da rady, że poturbuje kopa.
Z kieszeni wyjął woreczek z narkotykiem, po czym zażył sporą ilość. Już po kilku minutach poczuł jak jego umysł ogarnia euforia, a ciało nabiera sił.
Miał wziąć jeszcze trochę, ale nagle poczuł jak cała energia go opuszcza, serce gwałtownie przyspiesza, a ciało przeszywa ogromny ból. Upadł na ziemię, zwijając się w kłębek i zawył z bólu. Wszystko trwało dobrą minutę, która wydawała m mu się wiecznością. Był pewien, że tego nie wytrzyma, ale w końcu nadeszła oczekiwana ulga. Wstał powoli z ziemi, usiadł na kanapę i przygotował sobie drugą porcję, którą zamierzał żarzyć, mimo tego, co wydarzyło się przed chwilą. Nie zdążył jednak tego zrobić, bo usłyszał głośne trzaśnięcie drzwi.
- Nawet takie cierpienie nie powstrzyma cię przed ćpaniem.- warknął tak okrutnie wściekłym tonem, że mężczyzna aż podskoczył w miejscu.
- Aleks.- mruknął, domyślając się, że chłopak jej kuzynki jest sprawcą jego cierpienia.
- Ostrzegałem cię, że narkotyki, to kiepski pomysł, nie słuchasz, to masz.- powiedział tak przeszywającym tonem, jakby przez jego gardło przemawiały wszystkie diabły i pstryknął palcami. Biały proszek znajdujący się w woreczku uniósł się w powietrzu, po czym z ogromną energią wbił się do gardła szatyna. Zielonooki zaczął się krztusić, a chwilę później poczuł, że nie może złapać powietrza, lecz gdy miał się już udusić wszystko ucichło.
- Kim ty jesteś go cholery?!- wrzasnął z coraz większym przerażeniem.
- Ja? Jestem twoim największym koszmarem, osobiście dopilnuję, żeby Julia przestała się z tobą męczyć. Zajmij się w końcu żona i dzieckiem, zamiast spędzać wolne chwile na braniu tego gówna. Albo dasz sobie pomóc, albo zrobię to w taki sposób, że nim się ogarniesz będziesz błagał mnie o śmierć na kolanach, będziesz łkał i modlił się o ostatni wdech, który i tak nie nadejdzie, bo przecież masz rodzinę, nie możesz ich zostawić. Radzę ci po dobroci, przemyśl to sobie dokładnie i przyjmij moja pomocną dłoń.
- Nie no, teraz to przegiąłeś. Czy ty w ogóle wiesz kim ja jestem?- warknął, rzucając mu wrogie spojrzenie.
- Nazywasz się Benjamin Kirby Tennyson. Masz 28 lat, żonę Julię i syna Kevina, kuzynkę Gwendolyn, matkę Sandrę, ojca Carla. Gdy miałeś 10 lat…
- Nie o to mi chodzi! Jestem posiadaczem omnitrixa i…
- I zapatrzonym w siebie gówniarzem.- dokończył, śmiejąc się pod nosem.- Czas się kończy. Dokonałeś już wyboru chłopcze?
- Oczywiście.- odpowiedział, uderzając w tarcze zegarka na lewym nadgarstku.- Gigantozaur!- krzyknął, lecz wciąż pozostawał w ludzkiej postaci.- Co jest?- mruknął pod nosem, patrząc tępym wzrokiem na zegarek.
- Tylko na tyle cię stać?- spytał, wybuchając głośnym śmiechem.- Pozwól, że teraz ja się popiszę.- powiedział, a jego oczy zmieniły barwę na krwistą czerwień, a w miejscu, gdzie wcześniej znajdowały się źrenice zatańczyły ogniste płomyczki. Jego twarz pobladła, przybierając trupi kolor, a rysy twarzy wyostrzały, nadając jej agresywniejszy wygląd. Pstryknął palcami, sprawiając, że całe pomieszczenie stanęło w ogniu.- Pytam po raz ostatni. Rzucisz to gówno w cholerę, czy mam ci w tym pomóc?!
- Zaraz ja pomogę Tobie.- syknął, zamierzając po raz kolejny spróbować użyć omnitrixa, ale nie mógł ruszyć ręką. Spojrzał wystraszony na swojego gościa i po raz pierwszy przeszył go dreszcz. Nagle zrozumiał, że nie ważne jak bardzo by się starał nie ma szans.
- Dobrze ci radzę, zajmij się Kevinem i Julią, a dragi sobie daruj. Jesteś już, a raczej byłeś uzależniony, oczyściłem twój organizm z tego syfu i nigdy więcej po niego nie sięgaj, bo może się to dla ciebie źle skończyć. Zrozum, że jak już cię to gówno zabije nie będę mógł cię wskrzesić, nie dysponuję aż taka mocą. Będę wiedział, jak będziesz chciał wziąć i za każdym razem będę cię odwiedzał, a każda wizyta sprawi ci większy ból napawa większym strachem. Spróbuj, jeśli tak bardzo tego chcesz.- wymamrotał, po czym zniknął w płomieniach, niszcząc wcześniej resztę narkotyku.
Oszołomiony bohater opadł ciężko na kanapę, dysząc ze strachu. Spojrzał na rękę, po czym poruszył nią, upewniając się, że jest sprawna. Nie zdążył nawet mrugnąć, a przed jego oczami pojawił się ogromny bukiet kwiatów, najnowsza część ulubionej gry jego syna i bilet dla trzech osób do cyrku. Ben bał się kiedyś klaunów, ale jego syn ich uwielbiał. Uśmiechnął się lekko. Wiedział już, co powinien teraz zrobić.

sobota, 14 listopada 2015

Ucząc się znów kochać 21

Od dnia, gdy wyjechał minął miesiąc i właśnie dostała informację, że oddział osmozjanina wyruszył kilka godzin wcześniej w drogę powrotną i dzisiaj około pierwszej w nocy będzie mogła go zobaczyć, jeśli pojedzie po niego do hangaru, gdzie chłopak zostawiał swojego gruchota. Były to dwie godziny drogi, ale czuła, że musi go zobaczyć, więc nie miała innego wyjścia, jak tylko wyruszyć mu na spotkanie. Wiedziała jednak, że matka nie puści jej pod koniec piątego miesiąca ciąży w środku nocy na „wycieczkę”, więc musiała się po prostu wymknąć. Spakowała na drogę małą przekąskę i coś do picia, po czym najciszej jak tylko potrafiła wyśliznęła się z mieszkania. Wsiadła w samochód i ruszyła w drogę. Nie chciała jednak jechać zbyt szybko, więc na miejsce dotarła spóźniona. Gdy wjechała do hangaru gruchot już tam stał, a na miejscu zastała jedynie Nathaniela. Wysiadła szybko z samochodu i posłała podwładnemu osmozjanina ciepły uśmiech.
- Czekałem na ciebie.- szepnął, przeszywając ją wzrokiem. Kobieta poczuła jak jej ciało przeszywa zimny dreszcz, Już wiedziała, że chłopak nie ma dla niej dobrych wiadomości.
- Coś poszło nie tak? Nie uratowaliście ich?
- Cóż… Udało nam się odbić cały odział. Gdy tylko znaleźli się na pokładzie gruchota otrzymałem od Kevina rozkaz ewakuowania się z bazy wrogów…
- Ale?!- warknęła, wiedząc, że szatyn chce jej przekazać złe wiadomości.
- Kevin wydał rozkaz na odległość, nie wrócił na pokład. Nie wolno mi podważać jego rozkazów, odlecieliśmy.- szepnął, nie patrząc jej w oczy.
*~*
Od trzech dni nie wychodziła z pokoju, chyba, że szła na uczelnię. Od razu po wykładach zamykała się u siebie i nie otwierała nikomu, poza swoją niedoszłą teściową. Nie mogła uwierzyć w to, że Kevin postąpił tak głupio. Jak mógł odesłać oddział, samemu nie wracając do domu? Przecież mieli porozmawiać, miała powiedzieć mu, że jest ojcem jej dziecka, że wciąż go kocha… A teraz? Teraz nawet nie wiedziała czy jeszcze kiedykolwiek dane będzie jej go zobaczyć, czy on w ogóle jeszcze żyje.
Całymi dniami wpatrywała się w ulicę, gdzie ostatnio widziała samochód bruneta. Od tamtej pory już go nie zobaczyła, ale w głowie wciąż miała jego słowa. „Czekaj na mnie, wrócimy do tej rozmowy, to, co chcę ci przekazać jest bardzo ważne, nie zapominaj, że musimy porozmawiać” Dlaczego nie wrócił, skoro kazał jej czekać? Dlaczego porzucił ją i zostawił w niepewności?- po raz kolejny zadała sobie te same pytania i nagle zrozumiała. W głowie po raz kolejny usłyszała jego głos, ale tym razem mówił zupełnie co innego. „Zostanę z Tobą do porodu, później zrzeknę się praw ojcowskich i wyjadę.” Miał zostać z nią do porodu, ale może zmienił zdanie? Może wykorzystał misję jako idealny moment, aby zostawić ją i dziecko? Mężczyzna jej życia porzucił ją, nim zdążyła wyznać mu prawdę.
Odsunęła się od okna, ubrała buty, po czym bez słowa wyszła z mieszkania. Był już wieczór i powoli zaczynało się ściemniać, ale nie mogła wysiedzieć w mieszkaniu po tym, co właśnie sobie uświadomiła. Musiała wyjść na powietrze, dotlenić się trochę i wszystko na spokojnie przemyśleć.
Minęło już sporo czasu i zrobiło się już całkiem ciemno, ale ona nie miała ochoty wracać do domu, wiec szła coraz dalej, powoli oddalając się od centrum. Nie miała ochoty wracać do mieszkania, właściwie na nic nie miała ochoty. Westchnęła cicho, po czym usiadła na najbliższym przystanku autobusowym, aby trochę odpocząć. Nawet nie zorientowała się kiedy poczuła się zmęczona i po prostu zasnęła.
*~*
Gdy się obudziła jej zegarek pokazywał prawie północ. Ziewnęła cicho i miała już wstać, gdy zorientowała się, że nie jest już na przystanku, ale w ciepłym łóżku, w dodatku w miejscu, którego nie rozpoznawała. Rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu i już była pewna, że nigdy wcześniej tutaj nie była. Pokój był malutki i ubogo wyposażony. Znajdowało się tutaj jedynie łóżko, stare biurko, drewniane krzesło i stara, dębowa szafa.
Czuła, że zaczyna ogarniać ją przerażenie. Nie wiedziała jak się tutaj znalazła i co tu właściwie robi. Zwykle miała lekki sen. Jak to możliwe, że ktoś ją tutaj zabrał, a ona nawet się nie zorientowała? Była anodytką, to nie możliwe, żeby dała się traktować w taki sposób. Normalnie powinna coś poczuć, obudzić się, ale tak się nie stało. Ten, który ją tutaj sprowadził musiał być potężniejszy od niej. Serce podeszło jej do gardła i w tej samej chwili drzwi do pomieszczenia zaskrzypiały cicho.
Do środka wszedł wyskoki mężczyzna, ubrany w czarną bluzę z kapturem, który miał zarzucony na głowę, przez co nie mogła dostrzec jego twarzy.
- Wyspałaś się już księżniczko?- spytał, podchodząc powoli do jej łóżka, po czym przysiadł na jego brzegu.
Jej serce zadudniło, z przerażenia nie była w stanie nawet drgnąć. Jeszcze nigdy wcześniej się tak nie bała. Nie potrafiła rozpoznać go po głosie, ale mężczyzna najwyraźniej ją znał.
- Wystraszyłaś nas, wiesz?- spytał już dużo cieplejszym tonem.- Nigdy więcej tak nie rób, bo dostaną tam zawału.- dodał, po czym wybuchł serdecznym śmiechem. I zrzucił z głowy kaptur. Gdy tylko to zrobił rudowłosa odetchnęła z ulgą. Był to jeden z członków działu jej ukochanego.
- Co ja tutaj robię? Dlaczego nie zabrałeś mnie do domu?- warknęła.
- Bo jesteśmy od niego spory kawałek, nikt nie będzie Cię tyle niósł , a samochód został w hangarze.- usłyszała głos dobiegający z progu, wiec odwróciła się w tamtą stronę. Jej serce ponownie przyspieszyło, tym razem jeszcze mocniej.