sobota, 9 maja 2015

Odnaleźć siebie II część 23

-Kogo?- spytali jednocześnie Ben z panią Levin, przerywając mu ten nagły wybuch złości.
Brunet zawahał się chwilę, zdając sobie sprawę z tego, co powiedział i szukając jakiegoś logicznego wyjaśnienia. Z pomocą przyszedł mu skruszony kocur.
- Aleksandra ojciec również się zabił.- wyjaśnił, automatycznie odsuwając się od diabła o krok.- Chłopak zawsze wierzył, że nie zrobił tego bez powodu.
- Wiem, że nas kochał, mnie i mamę, że ni gdyby nie postąpił tak lekkomyślnie. Nie zostawiłby nas z powodu głupiego strachu, to najodważniejszy człowiek, jakiego dane mi było poznać.- podchwycił i dokończył, licząc, że nikt się nie zorientuje, że przecież Lucy nawet nie ma prawa go znać, bo jest tutaj po praz pierwszy.
- No dobrze, ruszajmy dalej, bo posiadłość jest duża, a mamy tylko dwa dni.- zakomenderowała osmozjanka, po czym ruszyli w dalszą drogę.
Przez kilka godzin zwiedzali najróżniejsze sale, lochy i ogrody znajdujące się na terenie dworku, ale ona nie skupiała się zbytnio na tym, co mówi oprowadzająca ich pracownica, ani na tym, co właśnie mijali, miała w końcu jeszcze sporo lat, aby tutaj wrócić. Zawsze lubiła poznawać nowe rzeczy, ale tym razem ku własnemu zaskoczeniu była strasznie znudzona i nie marzyła o niczym innym, jak tylko o tym, aby zamknąć się w jednym z obszernych pokoi i iść już spać.
- Jeszcze tylko sala bankietowa, gabinet taty, małe muzeum i możemy już iść.- szepnął jej do ucha rozbawiony.
- Muzeum?- spytała z westchnieniem.
- Tak, ale to tylko jakieś 150 metrów powierzchni, jakoś dasz radę.
- 150? To ile ma to wszystko?- warknęła zirytowana.- Nogi mnie już bolą.
- I tak nie zwiedzamy wszystkiego, są pomieszczenia, gdzie osoby niewtajemniczone nie mają dostępu no i nie zwiedzamy sypialni. Szczerze? Nie mam pojęcia, ale dużo. Budynek jest bardzo obszerny, a ma trzy pietra, poddasze, piwnice i skarbiec pod nią. Kiedyś , jak będę miał czas to policzę, ale nie teraz, dobrze?
- Odmawiam dalszego spaceru. Mamy tutaj być dwa dni, a zwiedziliśmy już chyba wszystko, mam dosyć, rozumiesz.- warknęła, a on tylko roześmiał się głośno, po czym przymknął oczy. W przestrzeń rozniósł się głos rudowłosej, mimo iż ta miała zamknięte usta.
- Barbaro, oprowadź ich po pozostałych pomieszczeniach, nie przerywajcie, a my już idziemy. Jestem zmęczona, zobaczymy się rano, dobrze? Na kolację poprosimy specjał kucharza, a od reszty zbierz zamówienia po wycieczce, po czym ulokuj w odpowiednich sypialniach. Przydzielaj tylko te dla specjalnych gości. Aha, przyślij mi po wszystkim Lucyfera, musimy omówić parę spraw. Do zobaczenia.
Kobieta odwróciła się w ich stronę, po czym skinęła głową.
- Rozumiem, że chodzi pani o apartamenty królewskie. Wszytko zostanie wykonane.- zapewniła z uśmiechem.
- Dokładnie, dziękuję.- potwierdziła, po czym powtórzyła to, co przekazał jej ukochany.- Mamę ulokuj w jej sypialni i zapewnij wszystkie wygody.
Kiedy osmozjanka potwierdziła skinieniem głowy, że wykona polecenie, brunet objął ją za rękę, po czym poprowadził na poddasze do sypialni z wyrytym na drzwiach napisem Kev.
- Nie lubiłem tego przepychu, tata zorganizował mi taki skromny, mały pokoik, żebym tutaj też mógł być sobą.- wyjaśnił otwierając drzwi.
Faktycznie, w porównaniu do komnaty, w której kiedyś spała to pomieszczenie było małe, rozmiarami przypominało pokój Kevina w jego dawnym domu, było tylko troszkę mniejsze. Na ziemi leżało ciemne, egzotyczne drewno, którego nie rozpoznała, ściany były pomalowane białą farbą, która jednak zdążyła poszarzeć już z biegiem lat, skośny sufit był pomalowany tą samą farbą, a pod nim biegły drewniane belki. Na środku pomieszczenia stało duże drewniane łóżko, które chyba jako jedyne nie było zaścielone drogą satyną, lecz zwykłym kocem. Po jego obu bokach były pionowe belki ciągnące się od ziemi aż do sufitu. Z tyłu było z pół metra wolnej przestrzeni, a na ścianie znajdowało się niewielkie, okrągłe okno, drugie, prostokątne zdobiło ścianę po ich lewej stronie, a po prawej stała stara, dębowa szafa. Na środku sufitu zwisał niewielki, prosty żyrandol, przypominający lampę naftową, a żarówka w nim imitowała świecę. W pomieszczeniu nie znajdowało się już nic więcej, a ściany nie były ozdobione starymi obrazami, jak reszta dworku.
Mimo iż sypialnia była niemal pusta zachwyciła ją o wiele bardziej, niż cała posiadłość. Było tutaj tak zwyczajnie, a pustka nie przytłaczała jej, lecz sprawiała, że czuła się o wiele swobodniej. Pokoik wydał jej się niezwykły i niemal od razu zrozumiała dlaczego przyprowadził ją właśnie tutaj. Szybko poczuła, że nie mógł wybrać lepszego miejsca. W końcu ona też nie lubiła przepychu, była zwyczajna, jak on.
Uśmiechnęła się szeroko, po czym chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą na łóżko. Była już dość wyczerpana, aby jeszcze stać.
- Wiesz, że dzisiaj mija dziesięć lat?- spytał cicho, gdy już leżeli wtuleni w siebie i machnął ręką. Zamek w drzwiach przeskoczył, a on zmienił swoje rysy twarzy.- Dokładnie dziesięć lat odkąd cię porzuciłem.
- To dzisiaj?- spytała piskliwym głosem, przerażona myślą, że po raz pierwszy zapomniała o rocznicy jego śmierci.- Przepraszam, zapomniałam.
- Tak skarbie, dzisiaj, ale nie przepraszaj. W zaświatach nie obchodzi się rocznicy urodzin, lecz śmierci. Dzisiaj wypada moja kolej, organizuję przyjęcie, oczywiście jesteś zaproszona. Zaczynamy za dwie godziny. My sobie poudajemy, że śpimy, a w tym czasie możemy ruszyć do mojej posiadłości w Los Diablos. Ja nie mam wyjścia jako organizator i liczę, że zechcesz mi towarzyszyć.
- Co? Nie, nie mam się w co ubrać, oni wszyscy są tacy eleganccy, nie będę tam pasowała.
- Ależ będziesz idealnie.- wyszeptał jej do ucha i w tej samej chwili poczuła, że coś mocno ścisnęło jej żebra. Spojrzała na niego zaskoczona, a przed nią na ścianie pojawiło się duże lustro. Na swój widok poderwała się zaskoczona na nogi. Na swoim ciele miała czarną, balową suknię z gorsetem, wyszywaną złotymi nićmi, na nogach czarne, dwunastocentymetrowe szpilki, a jej włosy były upięte w misterny kok z jednym opadającym na policzek kosmykiem. Na szyi zawisł również czarny łańcuch z wisiorkiem w kształcie orlego skrzydła, a na głowie błyszczał srebrzysty diadem. On za to wyczarował sobie czarną koszulę od jednego z najdroższych projektantów, której rozpiął dwa górne guziki, aby odsłonić swoją nienaturalnie bladą teraz skórę. Jego nogi i pośladki podkreślały czarne, dżinsowe rurki, a wokół czarnych oczu pojawiły się czerwono krwiste obwódki. Włosy miał roztrzepane, co dodawało mu jeszcze większego uroku.
- To co, idziemy?- spytał cicho, chwytając ją za rękę.
- Wyglądasz bosko, ale jak dla mnie trochę upiornie.- skwitowała, gdy on tworzył przejście na ścianie.
- Dziękuję.- szepnął zadowolony, po czym przekroczyli próg. Wrota zdążyły już zniknąć, gdy po pomieszczeniu wciąż jeszcze roznosił się jego śmiech, który wydał z siebie, chwile przed zamknięciem drzwi. Wszystko ucichło w chwili, w której ze ściany zniknął złoty kontur.

piątek, 1 maja 2015

Odnaleźć siebie II część 22

Zgarnęła ze stołu kluczyki do lamborghini swojego chłopaka po czym udała się do sypialni swojej matki.
- I jak gotowa?- spytała, przyglądając się twarzy opiekunki.
- Wiesz skarbie, nie wiem, czy powinnam jechać z wami. Wycieczkę planowaliście razem z Tennysonami i Aleksandrem, na pewno będziecie się świetnie bawić, a ja nie jestem tam wam do niczego potrzebna.
- No co ty?- spytała, siadając obok brunetki.- Po pierwsze nie jedziemy się bawić, po drugie lecimy na Osmos do twojego dworku, a po trzecie Ben zgodził się na to, abyś poleciała z nami i bez ciebie nigdzie się nie wybieram. Z reszta wątpię, aby Lucy wpuścił nas bez twojej obecności, pamiętaj, że kuzynek zalazł mu za skórę.
- Nie ma wyjścia, jego obowiązkiem jest szanować i tolerować właścicieli oraz ich przyjaciół i rodzinę. Ben jako twój kuzyn ma prawo przebywać na terenie dworku pod warunkiem, że jest tam w twoim towarzystwie, lub za twoim pozwoleniem.- wyjaśniła wstając.- No dobrze, lecimy.- zgodziła się w końcu.
Na dół zeszły w tej samej chwili, gdy ze ściany salonu zniknął złoty kontur wrót Kevina. Gwen zdążyła dostrzec jednak zanikający blask.
- To jak, gotowe panie?- spytał podchodząc do pani Levin, po czym pocałował wierzch jej dłoni. Swoją ukochaną przywitał namiętnym pocałunkiem w usta, zapominając, że oficjalnie ona z Aleksandrem nie są w związku. Uśmiechnął się, gdy tylko odsunął się od Gwendolyn, podsłuchując myśli swojej rodzicielki. Wiedział, że kobieta jest szczęśliwa, z tego, że tu jest, że uszczęśliwia jej córkę. Rzucił kobiecie ciepły uśmiech, po czym wszyscy razem wyszli na dwór.
Jechali do hangaru, w którym stał gruchot. Pani Levin prowadziła, a ona z Aleksandrem siedziała z tyłu. Siedziała niemal oparta plecami o szybę i wpatrywała się w twarz przyjaciela. Tak, przyjaciela, a nie ukochanego mężczyzny. W postaci Aleksandra wciąż był jej przyjacielem. Nie wiedziała dlaczego, ale nie potrafiła zapomnieć o tych wszystkich chwilach u boku złotookiego i nawet teraz, gdy już wiedziała, że on i Kevin to przecież ta sama osoba nic się nie zmieniało. Miała wrażenie, że są do siebie podobni, a za razem tacy różni. Na ziemi często zapominała, że Aleks jest jej Kevinem, że ma go tuż przy sobie, tutaj wciąż przechodziła żałobę. Wszystko zmieniało się dopiero w Piekle. Tam czuła się naprawdę dobrze, mogła być blisko Kevina, prawdziwego Kevina, a nie tego ukrytego za maską Aleksandra. W Los Diablos wszystko było nierzeczywiste, wiec obecność chłopaka nie wydawała się aż tak nierealna. Wiedziała, że chłopak pragnąłby, aby traktowała go w taki sam sposób zarówno w jednych, jak i w drugich zaświatach, ale nie potrafiła. Zmieniło się jedno, nie ukrywała już swoich uczuć. W końcu nawet na Ziemi maiła świadomość, że zawsze była wierna swojej jedynej, prawdziwej miłości, a po raz drugi nie zakochała się w obcym mężczyźnie, który miałby być konkurencją dla osmozjanina, czy jego marnym zastępstwem, lecz w nim samym. Świadomość ta naprawdę wiele zmieniała, tym bardziej, że tutaj Aleks był dla niej tylko zwykłym człowiekiem, a nie istotą z zaświatów. Często się zapominała i myślała o wspólnej przyszłości u boku przyjaciela, a później nie mogła sobie tego wybaczyć, Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że rani tym Kevina, który przecież nie może dać jej tego, o czym marzy. Mógł co prawda wyczarować jej piękny dom z ogródkiem i białym płotkiem, kupić psa i zapewnić wszystkie wygody, ale nie da jej najważniejszego. Prawdziwej rodziny i dziecka.
Z zamyśleń wyrwało ją westchnienie bruneta. Wiedziała, że znów się zagalopowała. Skruszona posłała mu tylko przepraszające spojrzenie, po czym przesunęła tak, aby móc wtulić się w jego klatkę piersiową i zdrzemnąć podczas długiej jeszcze jazdy.
Obudziło ja delikatne potrząśnięcie. Zamruczała cicho, po czym zdezorientowana przyjrzała się ukochanemu chłopakowi.
- Już dojechaliśmy?- spytała dostrzegając, że samochód stoi zaparkowany w gruchocie.
- Dolecieliśmy.- odpowiedział, uśmiechając się wesoło.- Pozostali czekają już na zewnątrz, więc chyba już pora wstać kochanie.
- Dobra, już wstaję.- wymamrotała, wysiadając z samochodu, po czym ruszyła po rampie na dół, przytrzymując się ukochanego, gdyż z zaspania nie do końca była pewna, czy uda jej się utrzymać samodzielnie na nogach.
Zatrzymała się na dole i rozejrzała w około. Jej bratanek ujeżdżał właśnie lucyfera, szarpiąc go przy tym z całej siły za uszy, a pozostali stali w grupce kilka kroków dalej i wpatrywali się w nią i Aleksandra.
- W końcu, strasznie długo spałaś.- stwierdził jej kuzyn.- Pora ruszać i zwiedzać.
Cała grupka ruszyła spokojnym spacerem przez labirynt ogrodów. Najpierw minęli niewielka, drewnianą chatkę, a kilka minut później stanęli przed dworkiem Lewinów. Na przywitanie ruszyła im wysoka, młoda osmozjanka. Gwen doskonale pamiętała ją pamiętała, gdyż była to ta sama, którą prosiła kiedyś o kontakt z Lucyferem. Było to wtedy, gdy uciekła od Markusa, wtedy, gdy jeszcze dla jej ukochanego była jeszcze jakaś nadzieja.
Wracając wspomnieniami do tamtych czasów poczuła się dziwnie. W sumie nie wiedziała dlaczego, od tak po prostu. Rzuciła krótkie spojrzenie brunetowi, który w tej samej chwili mocniej ścisnął jej rękę.
- Witaj w domu Gwendolyn.- powiedziała osmozjanka, w chwili, gdy zatrzymali się kilka kroków od niej.- Cieszymy się, że w końcu postanowiłaś nas odwiedzić.
- Ja?- spytała zdezorientowana. Nagle poczuła, że coś ściska ją w gardle. Osmos zawsze był domem Kevina, mimo, że prawie tam nie bywał, ale nie sądziła, że mimo iż nie zna tutaj prawie nikogo także jest tutaj mile widziana, a może nawet szanowana.
- Tak, pani.- usłyszała w odpowiedzi.- Chcielibyśmy w końcu poznać nasza nową panią i właścicielkę tych włości. Mamy nadzieję, że nie zamierza pani się ich pozbyć, gdyż byłoby to nie fair wobec pani rodziny. Musi pani zrozumieć, że dworek znajduje się w rodzinie Levinów od pokoleń. Został wybudowany przez dziadka Kevina i mamy nadzieję, że pani…
- Stop!- przerwała jej zirytowana.- przestań z ta panią i chyba ci się coś pomyliło, to nie należy do mnie, przykro mi, że cie rozczarowałam. Nie mam pojęcia w czyich rękach leży wasz los po śmierci Kevina, ale nie w moich, p[przykro mi.
- Gwendolyn Catherine Tennyson?- spytała, a kobieta potwierdziła skinieniem głowy.- Cała posiadłość została zapisana pani… tobie w spadku po Kevinie. Nie stawiła się pani na odczytaniu testamentu w pierwszą rocznicę jego śmierci i stąd pewnie to nieporozumienie.
Rudowłosa cofnęła się wspomnieniami do tamtych czasów, do tego, co czuła. Do bólu, smutku, żalu, a przede wszystkim do tego silnego pragnienia, pragnienia, by znów móc go zobaczyć. Jeszcze rok po jego odejściu ogarniała ja rozpacz, tonęła pogrążona w depresji. Pamiętała, że mama namawiała ją na przylot tutaj, ale nie była wtedy w stanie, zbyt mocno cierpiała, aby móc postawić nogę na terenie jego domu.
- Po tej tragedii- osmozjanka miała zamiar kontynuować, ale przerwało jej groźne warknięcie.
- Tragedii?! Levin to tchórz, zabił się jak ostatnia ciota, porzucił nas wszystkich, odszedł, bo tak było prościej, bo wolał uciec od problemów, niż stawiać im czoła. Pieprzony tchórz i egoista.- warknął i nim zdążył zareagować w jakiś sposób dotarły do niego myśli partnera zielonookiej.
Ty fałszywy zdrajco!- Dotarło do niego tylko tyle bo już w następnej chwili leżał na ziemi skowycząc z bólu.
- Nigdy więcej nie odważysz się tak mnie obrażać.- wycedził przez zaciśnięte zęby, a w jego oczach zatańczyły płomyki