piątek, 17 lipca 2015

Odnaleźć siebie II część 25

W końcu jestem. Trzy tygodnie to trochę czasu, ale wróciłam. Jestem, ale te wakacje mam dosyć pracowite, ledwo znajduję chwilę na pisanie, więc rozdziały mogą pojawiać się trochę rzadziej, choć postaram się wyrobić na czas. na razie mamy kolejny rozdział po prawie miesięcznej przerwie...
___________
Siedziała w tej samej pozycji już od ponad godziny, milcząc przez cały czas i nie zwracając uwagi na ciągłe prośby diabła o to, aby w końcu coś do niego powiedziała. Po prostu nie miała na to ochoty. Niby znała jedne z zaświatów, czuła się tutaj niemal jak w domu, ale mimo wszystko nie potrafiła wyobrazić sobie tego, że już niedługo naprawdę miałaby mieć tutaj swój dom. Przecież musiała zatroszczyć się o rodziców, Bena, Julię i swojego bratanka. Niby wszyscy byli już dorośli, ale czuła, że bardzo jest im potrzebna, że nie może ich zostawić.
Nagle poczuła bezlitosny chłód, który przeszył jej ciało od stóp do głów, na końcu wdzierając się okrutnie do jej serca. Zadrżała i wzdrygnęła się smagana zimnem. W tej samej chwili napotkała przeszywające spojrzenie ukochanego i zrozumiała, że to jego sprawka, że to on „atakuje” ją w tak bezlitosny sposób.
- Co jest?- warknęła zirytowana i rozzłoszczona tym, co zrobił.
- To ja się pytam co jest? Blokujesz moje moce, dlaczego nie chcesz, abym słyszał twoje myśli?
- Nie wiem o co Ci chodzi.- skłamała szybko, odwracając wzrok.
- Nie prawda, rzucasz zaklęcia blokujące twoje myśli., Na ziemi są one równie silne jak moje moce piekielne, dlatego nic nie szysze, w Niższej Arkadii jednak to ja mam przewagę, ale jeśli już uda mi się wedrzeć do twojej głowy myślisz o Kevinie, o tym w co się z nim bawiłaś, o tęczy, kwiatkach, czy pogodzie. Rzygać mi się od tego chce, ciągle powtarzasz to samo, nie chcąc dopuścić mnie do tego, co cię trapi, a że trapi widać gołym okiem. Kochanie, proszę, powiedz mi co się stało. Martwię się o ciebie, rozumiesz? Pamiętaj skarbie, że mogę ci pomóc, nie ma takiej sytuacji, z której nie umiałbym cię wyciągnąć. Musisz tylko dać mi szansę, proszę.- szepnął tuląc ją mocno do siebie.
- Wydaje ci się, jestem zmęczona.- burknęła.- Chce wracać do domu, zrób mi przejście.
- Oczywiście, bo tutaj mógłbym coś wyłapać, kiedy śpisz, prawda?- warknął i bez dalszej dyskusji stworzył swoje wrota, prowadzące wprost do jej sypialni.
Rudowłosa przekroczyła próg, znikając u siebie, a on tym czasem udał się na rozmowę do Szatana, który ponoć dowiedział się, że bunt przeciw niemu zacznie się już lada moment i zwołał natychmiastową naradę, chociaż w piekle jeszcze nigdy nie było tak spokojnie. Według Lucyfera była to jednak cisza przed burzą.
*~*
Siedział znudzony na fotelu naprzeciw Szatana, ziewając głośno. Władca piekieł już od ponad godziny przedstawiał swoim najbardziej zaufanym diabłom najróżniejsze teorie spiskowe Nikodema i Rafaela, które oczywiście sam wymyślił, gdyż nikt jeszcze o niczym tak naprawdę nie wiedział. Lucyfer był jednak na tyle przewrażliwiony, że uroił sobie tysiące możliwych scenariuszy.
- Oczywiście mam nadzieję, że ukochana naszego Kevina wesprze nas w razie ewentualnej bitwy.- tym zdaniem zakończył swój wywód, a chwilę później pomieszczenie przeszył śmiech osmozjanina.
- Jeszcze coś? Jej moce bardzo by się przydały, ale jeśli chociażby spróbujesz ją o to prosić bez wahania wesprę Nikodema i Rafaela, a razem ze mną zrobi to Aro. Wiesz, że jestem pewien swoich mocy, nie boje się ciebie, nawet jak jesteś pieprzonym szatanem.- warknął rozzłoszczony, po czym poderwał się gwałtownie i opuścił jego gabinet, rzucając wcześniej tylko pogardliwe „nara”.
*~*
Siedział na kanapie zaciągając się skręconym kilka minut wcześniej jonitem, gapiąc się jednocześnie pustym wzrokiem w zgaszony telewizor. Jego żony i dziecka nie było w domu, a on potrzebował chwili odprężenia. Coraz częstsze kłótnie z ukochaną żoną oraz natłok obowiązków, a także odpowiedzialność, jaka kryła się za jego pracą sprawiły, że zaczynał tak spędzać każdą chwilę. Marihuana dawała mu właśnie to, czego najbardziej potrzebował. Pomagała się wyciszyć, uspokoić, nabrać dystansu i chęci do dalszego funkcjonowania. Zaciągnął się po raz kolejny, nie zwracając nawet uwagi na trzaśnięcie drzwi. Chciał już wziąć kolejnego bucha, lecz w tym samym momencie ktoś wyrwał mu skręta z ręki, a jego zepchnął z kanapy.
- Zawsze wiedziałem, że jesteś debilem, ale że aż takim… no tego to bym się po tobie nie spodziewał panie herosie.- usłyszał nad głowa groźne warknięcie. Spojrzał do góry, napotykając po drodze gniewne spojrzenie Aleksandra.- Nie masz na co marnować kasy, to zaproś Julię do restauracji, albo zabierz dzieciaka do zoo, ale nie wydawaj na to gówno. Oni nie potrzebują ćpuna!
- Po pierwsze to nie jest narkotyk, po drugie jestem u siebie, a po trzecie nie znamy się i nie masz prawa wtrącać się do mojego życia, jasne?!- wrzasnął rozzłoszczony reakcją swojego gościa.
- Po pierwsze to taki sam narkotyk, jak każdy inny, po drugie ty mnie nie znasz, ale ja ciebie od bardzo dawna, a po trzecie mam tutaj większe prawa, niż ty. Jeśli myślisz, że przestraszę się, gdy zmienisz się w jednego z tych odmieńców, to się mylisz. Jestem silniejszy od każdego z nich.- powiedział wypranym z emocji tonem. W następnej chwili skinął lekko głową i w tej samej chwili skręt szatyna uniósł się w powietrze, po czym zamienił w proch, który upadł na jego nową koszulkę.- Od dzisiaj nie spalisz już ani grama, jasne?- spytał ostro, przeszywając go tym samym chłodem, którym wcześniej ocucić Gwendolyn.
- Jak ty to…? Z reszta nie ważne, wynoś się stad, bo spuszczę ci taki łomot, że do końca życia mnie popamiętasz. Chciałbyś może poznać Gigantozaura? A może wolisz Plazmę? Albo Cztero…
- Chyba nie myślałeś, że złoty kolor oczu odziedziczyłem po ludzkich przodkach, prawda?- przerwał mu, nie mając ochoty na ten wywód.- Poza tym jako były sprzymierzeniec twoich wrogów znam już wszystkich i wierz mi na słowo, że od każdego jestem znacznie potężniejszy. Rzuć to świństwo i posłuchaj, co mam ci do powiedzenia, bo nie mam czasu na te rozmowę. Gwen ma chyba kłopoty.- warknął tak ostrym tonem, że zielonooki poczuł jak ogarnia go furia. Stłumił ją jednak w sobie, słysząc, że sprawa dotyczy jego kuzynki.
- Słucham.- wycedził przez zaciśnięte zęby.- Co się dzieje?
- No właśnie nie wiem, ale coś jest nie tak. Jest wiecznie zamyślona i wystraszona, ale nic nie chce powiedzieć. Za każdym razem kiedy o to pytam zmienia temat, albo zaczyna się denerwować i na mnie naskakiwać. Widzę jednak wyraźnie, że coś ją dręczy, mnie nie chce powiedzieć, zamiast tego plecie jakieś bzdury, ale ty… Jesteś jej kuzynem, tylko tobie zwierzyła się z tego, co do mnie czuje, powiedziała ci nawet szybciej, niż mnie, jestem pewny, że jeśli już komuś musi się zwierzyć, to tylko tobie. Pociągnij ją trochę za język, tylko tak, żeby nie zorientowała się, że wiesz cokolwiek ode mnie. Zaproś ją na kolację, czy coś, poobserwuj, sam zauważysz, że coś się dzieje, dobrze?
- Jasne, nie ma sprawy.- stwierdził, po czym dodał po chwili zastanowienia.- Powiedz jej, że spotkaliśmy się na mieście, że ma zaproszenie na jutro na 18. Jeśli zauważę coś niepokojącego, to spróbuje cokolwiek z niej wyciągnąć, może być?
- Jak najbardziej, dziękuję.- odpowiedział i odwrócił się do niego plecami, chcąc wyjść z mieszkania. Usłyszał, że szatyn zamierza nakazać mu oddanie pieniędzy za skręta, którego mu zniszczył, więc nie czekając aż przyjaciel coś powie dodał na odchodne.- I tak tę kasę chciałeś wyrzucić w błoto, po co ci ona?